Na końcu czuje się satysfakcję, i to naprawdę dużą! – rozmowa z Krzysztofem Wszołą
Aleksandra Masny: Od ośmiu lat jesteś kadrą w grupach dziecięco – młodzieżowych prowadzonych w ramach Terenowych Ośrodków Przymierza Rodzin. Jaka jest twoja historia z Przymierzem Rodzin? Jak to się stało, że jesteś w tym miejscu?
Krzysztof Wszoła: Jak to się stało? W dzieciństwie chodziłem do grupy, takiej, jaką teraz prowadzę. Rodzice znali Przymierze Rodzin i widzieli wartość w uczestnictwie w takiej grupie, więc mnie zapisali. Bardzo mi się podobało, miałem tam dobrych znajomych.
Zacząłeś jako dziecko w młodszej grupie czy jako nastolatek?
Trafiłem do swojej grupy, Eneidów, jakoś w wieku dziewięciu lat…
Wytrwałeś przez kolejne lata, aż do zamknięcia grupy?
Jak najbardziej, byłem wiernym uczestnikiem od początku do końca.
Grupa, którą teraz prowadzisz, to grupa młodsza czy starsza?
Młodsza. Moi obecni wychowankowie mają między 10 a 12 lat, więc jeszcze ciągle można uznać, że to jest ten młodszy przedział, choć już niedługo.
W pewnym momencie dołączyłeś do kadry. W jakim wieku wtedy byłeś? Ktoś cię do tego zachęcił, czy sam chciałeś pójść tą drogą? Jak w ogóle zostać kadrą?
W Przymierzu, żeby zostać kadrą, najlepiej jest przejść kurs organizowany wspólnie przez Przymierze i KIK [Klub Inteligencji Katolickiej – AM]. Pierwszym z takich kursów jest kurs pomocników. Składa się on z kilku spotkań w ciągu roku szkolnego, na których kadra poznaje się z uczestnikami, oni ze sobą nawzajem, mamy wstępne zajęcia o roli kadry i w ramach praktyk uczestnicy szykują pod okiem prowadzących spotkania dla działających już grup Przymierza Rodzin i KIK, czasami wyjeżdżamy na biwak. Natomiast sercem tego kursu jest obóz wakacyjny w Wąpiersku, na którym jest dużo więcej czasu na różnorakie zajęcia – są wykłady, ćwiczenia praktyczne, często prowadzone też przez zaproszonych gości – starsze kadry, pedagogów, psychologa dziecięcego. Dalej jest kurs pierwszej pomocy i ewentualny biwak na zakończenie. Generalnie jest to taki kurs uczący podstaw, niezbędnych do rozpoczęcia kadrowania. A po jakimś czasie od zostania kadrą można zgłosić się na kurs wychowawców, bardziej zaawansowany, przeznaczony dla ludzi, którzy mają już pewien bagaż doświadczenia. A więc jak ja zostałem kadrą? Trafiłem na kurs pomocników. Przyjmuje się na niego osoby mniej więcej w wieku 16-17 lat i wyżej. To było w 2016 roku, miałem lat 16. Po kursie poszedłem do KIK-owskich Plemion, gdzie kadrowałem przez rok. W międzyczasie odezwał się do mnie Bartek z kadr przymierzowych, który, nawiasem mówiąc, był moją kadrą na „pomocnikach” właśnie – networking to również ważna funkcja tego kursu. W ten sposób dołączyłem do grupy, którą prowadził – Argonautów. Dołączyłem do nich na pewnym etapie ich działalności, bo w tamtym momencie istnieli już około trzech lat. Kadrowałem w Argonautach aż do zakończenia grupy w 2020 roku. A potem założyłem od zera nową grupę, Nihonczyków, i w niej działam do tej pory.
Czyli nie mogłeś się z tym kadrowaniem rozstać… Dlaczego się na to zdecydowałeś? Co było główną motywacją?
Dlaczego zostałem kadrą? Przez przypadek!
Jak to?
Będąc dzieckiem w grupie nigdy nie myślałem, żeby być kadrą. Raczej nie chciałem tego robić. Ale rośliśmy razem z kolegami z grupy i przyszedł moment, kiedy można było się zgłosić na ten kurs dla pomocników. Mój najlepszy kolega z grupy się zapisał, no to co? Ja też się zapisałem!
I tak to poszło!
Tak! Poszedłem na kurs pomocników tak na spróbowanie, żeby zobaczyć, jak to wygląda, ale zakładając, że kadrą raczej nie będę. Przeszedłem ten kurs i w sumie wiele się na nim nauczyłem, sporo się dowiedziałem. I zaczęło to wszystko wyglądać całkiem ciekawie…Jednak nadal nie byłem przekonany, żeby zostać kadrą. Pojawiła się jednak opcja, by dołączyć do kadry w KIK-owskich Plemionach. To było z mojej perspektywy o tyle fajne, że Plemiona szukały kadry tylko na rok. Ich koncept był taki: tworzy się grupa, ona działa przez rok, a potem albo te dzieci trafiają do grup docelowych KIK-owskich, albo jeszcze przez rok są w Plemionach, czekając na stworzenie nowej grupy. Można powiedzieć, że to była taka poczekalnia. Tutaj złożyły się dwie rzeczy: po kursie pomyślałem, że może mógłbym spróbować, że to może być ciekawe, a z drugiej strony pojawiła się oferta wymagająca deklaracji krótkoterminowej. Było to dla mnie wygodne. Poszedłem do KIK-u. Było naprawdę fajnie, okazało się, że sobie radzę. Kiedy nadchodził koniec tej grupy, zadzwonił do mnie wspomniany Bartek z Argonautów z pytaniem, czy chciałbym do niego dołączyć, bo z jego kadry odchodzą dwie osoby i szuka zastępców. Wiedziałem już wtedy, o co chodzi, a perspektywa pracy z doświadczoną kadrą w działającej grupie był atrakcyjna. Nie wydawało się to aż tak kosmiczne wyzwanie. Będąc niejako pod opieką starszej kadry, mogłem spróbować swoich sił już w stałej grupie. W Argonautach jakoś „zaskoczyło” i tam zostałem aż do końca, było naprawdę super. Gdy zakończyliśmy Argonautów pomyślałem, że mógłbym jeszcze coś zrobić, bo jeszcze w moim kalendarzu znajdzie się na to czas. I przyszła mi myśl, że fajnie byłoby założyć grupę od zera, którą będę mógł kształtować od samego początku.
Byli chętni na taką grupę?
Tak, byli chętni! Znalazłem właśnie z Argonautów dwie dziewczyny chętne do tego, żeby ze mną założyć grupę. Zgłosiliśmy się gdzie trzeba i po różnych perypetiach trafiliśmy do parafii bł. Władysława z Gielniowa. Tamtejszy Terenowy Ośrodek Przymierza Rodzin jest o tyle niezwykły, że jest tam lista oczekujących na powstanie grupy. O ile w innych miejscach wygląda to trochę gorzej, to u nas „we Władysławie” są tworzone listy na zaś i jeszcze rezerwowe. Więc na start dostaje się dużą grupę dzieci i jest to bardzo duże ułatwienie.
Chciałam właśnie zapytać, czy współcześni rodzice nadal są chętni, by zapisywać swoje dzieci do takich grup, wysyłać je na obozy. Rozumiem, że to zależy od parafii, od tego, jacy ludzie ją zamieszkują?
To skomplikowana sprawa. TOPR jest faktycznie przy parafii, ale to nie znaczy, że są tam tylko ludzie z parafii, ale i z szeroko pojętej okolicy. Do nas, do Władysława z Gielniowa, który jest na Ursynowie, dojeżdżają też ludzie z Piaseczna, z Józefosławia, z Mokotowa – generalnie z różnych miejscowości podwarszawskich lub z innych dzielnic Warszawy. Także przynależymy do parafii, ale to nie znaczy, że grupy TOPR są tylko dla dzieci z parafii.
Co należy do obowiązków kadry? Jakie są wasze zadania?
Każdy semestr pracy z dziećmi staramy się zacząć od tego, żeby wymyślić temat przewodni zajęć. Określamy, na czym chcielibyśmy się skupić: zarówno pod względem wychowawczym, rozwojowym, jak i tematycznym. Dla przykładu: w ostatnim semestrze mieliśmy temat „historia kakao”. Rozmawialiśmy o tym, skąd się wzięło w Europie, do czego było wykorzystywane… Wszystkie spotkania po kolei do tego tematu nawiązywały. Był on pretekstem do rozwinięcia innych wątków, np. dotyczących cywilizacji Azteków czy epoki odkryć geograficznych. Tworzymy harmonogram, planujemy spotkania, a potem te plany realizujemy.
Jak bardzo jest to angażujące?
Jest to dość czasochłonne. Oprócz samego czasu na spotkania z dziećmi, musimy mieć czas właśnie na przygotowanie tych spotkań. Czasami pracujemy nad tym samodzielnie, czasami w grupie. Spotykamy się na tzw. kadrowe, konsultujemy się, wymieniamy myśli przez komunikatory, przez telefon. Dużo czasu zajmuje przygotowanie obozu – a na obozy jeździmy dwa razy w roku, latem i zimą.

Nie bałeś się podjąć tej odpowiedzialności – opieki nad dziećmi? Zaczynałeś przecież jako młody chłopak.
Nie no, pewnie, że się obawiałem! I to mocno! Trochę starałem się to przezwyciężyć, a z drugiej strony korzystałem ze wsparcia. W Plemionach, ponieważ kadra była niepełnoletnia, na każde spotkanie przychodził jeden z rodziców, który formalnie opiekował się wszystkimi dziećmi, kadrą w pewnym sensie też. Więc miałem tam wsparcie starszej osoby, która mogła zadziałać, pomóc w kryzysowych momentach. Potem w Argonautach też cały czas pracowałem z kadrą starszą od siebie – w zasadzie cały czas byłem najmłodszy. Wiedziałem, że w razie czego będę miał wsparcie bardziej doświadczonych osób. Także pod względem prawnym to oni byli wychowawcami, kierownikami, a ja byłem pomocnikiem, przez co czułem się bezpieczniej. Natomiast zakładając Nihonczyków miałem na tyle duże doświadczenie, że czułem się już dość pewnie, czułem, że sobie poradzę niezależnie od sytuacji, oczywiście zachowując pokorę. No i jakoś daję radę!
Co tobie z tych wszystkich aktywności, obowiązków kadry sprawia największą przyjemność?
Można powiedzieć, że obozy to takie serce działalności grupy. Na obozach najwięcej czasu spędzamy ze sobą, mamy najwięcej wspólnych aktywności.
Jesteśmy ze sobą w takich codziennych sytuacjach jak jedzenie śniadania, mycie zębów, sprzątanie obozu, a nie tylko w takiej bezpiecznej, odpowiednio przygotowanej przestrzeni na spotkaniu przy parafii. To obóz tworzy grupę, tworzy jej ducha, tworzy silne wspólne wspomnienia. To obóz jest najfajniejszym i najważniejszym elementem działalności grupy.
Z drugiej strony z perspektywy kadry nie jest on łatwy. Ilość przygotowań, które trzeba wykonać, ilość dokumentów, które trzeba „ogarnąć”, w pewnym momencie robi się przytłaczająca.
Co jest najtrudniejsze w byciu kadrą? Te organizacyjne sprawy czy może raczej czynnik ludzki?
Najtrudniejsze w tym momencie są dla mnie sprawy organizacyjno-formalne. Ilość dokumentacji i logistyka, żeby zorganizować obóz, robi się powoli absurdalna. W Nihonczykach jestem trzy i pół roku, od początku grupy. Ponieważ byłem „tym doświadczonym” w zespole kadrowym, to na początku załatwiałem większość tego typu spraw. Bywało, że miałem serdecznie dosyć walki z machiną biurokratyczną. To bym wskazał jako najtrudniejszy element – ilość szkoleń, zaświadczeń, oświadczeń, które trzeba mieć, żeby zrobić cokolwiek z dziećmi.
Widzisz, jak przez lata dzieci się zmieniają, jak się rozwijają, uczą? Daje ci to satysfakcję?
Oj tak! Już w Argonautach, mimo że dołączyłem mniej więcej w połowie istnienia grupy, i tak widziałem, jak uczestnicy się zmieniają, jak dorastają. I to była jedna z rzeczy, które mnie zmotywowały do tego, żeby założyć nową grupę, zacząć od początku. Chciałem towarzyszyć i być świadkiem tego, jak grupa się zmienia, jak się rozwija od zera. Na początku myślałem, że poprowadzę grupę przez rok, może dwa – jestem trzy i pół roku, pewnie jeszcze chwilę będę. Daje to mnóstwo satysfakcji! Dla przykładu: byliśmy na obozie na początku stycznia.
Było widać po naszych dzieciakach, że pomału wchodzą w okres dorastania, że się zmieniły, nie są już takimi maluchami. Ta praca i czas, który poświęciliśmy przez ostatnie trzy lata, zaczęły przynosić owoce.
Na tym obozie było to uderzająco widoczne! Było super widzieć, jak się zmienili na przestrzeni tych trzech lat. Kadra prowadzi też rozmowy o uczestnikach grupy, dzieli się swoimi obserwacjami. Sporządzamy notatki z każdego obozu, dotyczące kwestii wychowawczych. Jak się potem do nich wraca, to widać, jak się zmienia dana osoba. To też jest fajne!
Jak byś zachęcił 16-latka z grupy przymierzowej, żeby dołączył do kadry?
Jak już pokona się wszystkie przeszkody związane z biurokracją, trudnymi sytuacjami wychowawczymi, zmęczeniem, to na końcu czuje się jednak satysfakcję, i to naprawdę dużą. Otrzymujemy liczne wyrazy wdzięczności od dzieci i rodziców, jasno i konkretnie wyrażane. Będąc kadrą można się bardzo dużo nauczyć, mam na myśli umiejętności praktyczne. Pracujesz w zespole, załatwiasz różne rzeczy, uczysz się, jak zorganizować wyjazd dla dużej grupy osób, musisz wykonać liczne telefony, orientować się w przepisach, zamawiasz transport… Bierzesz też większą odpowiedzialność za swoje czyny i słowa. Pracujesz z ludźmi, reagujesz na niespodziewane sytuacje, planujesz na cztery kroki do przodu, inaczej patrzysz na świat po doświadczeniach z obozu. Świadomość, że to wszystko umiesz, że sobie z tym radzisz, jest bardzo fajna. Masz świadomość, że potrafisz doprowadzić wyjazd do skutku, a potem zwykle wszyscy są zadowoleni. Nie musisz od razu startować z nową grupą – poszukaj możliwości zostania pomocnikiem w działającej już grupie, na pół roku, rok. Zobaczysz czy jest to coś dla Ciebie, czy to „czujesz”, poznasz w praktyce jak wygląda prowadzenie grupy, jednocześnie cały czas mając wsparcie doświadczonej kadry.