Lata kadrowania to moje najcenniejsze doświadczenie z Przymierza – rozmowa z Zofią Żak
Aleksandra Masny: Jaka jest twoja historia z Przymierzem Rodzin? Jak się to wszystko zaczęło?
Zofia Żak: Gdybym miała zacząć od samych początków, to wskazałabym moich rodziców, którzy sami byli członkami podobnej grupy, niebędącej częścią Przymierza Rodzin, ale zorganizowaną przy parafii i orbitującą wokół środowiska Klubu Inteligencji Katolickiej i Przymierza Rodzin (które się mniej więcej wtedy tworzyło). Rodzice sami mieli z dzieciństwa doświadczenie grupy rówieśniczej, która wyjeżdża razem na obozy, która spotyka się w semestrze, która jest skupiona wokół Kościoła, w której młodzież starsza opiekuje się dziećmi lub młodzieżą młodszą. Myślę, że to było dla nich na tyle cenne doświadczenie, że zapamiętali je i w momencie, w którym ja byłam w takim wieku (pierwsza połowa podstawówki), to po prostu moja mama – mając też znajomych, którzy już wtedy działali w Przymierzu Rodzin – zaczęła szukać analogicznej grupy dla mnie. I zaproponowała mi grupę, która się wówczas otwierała przy parafii św. Andrzeja Boboli, w Terenowym Ośrodku Przymierza Rodzin. Zapisała mnie do niej, powiedziała: „Zosia, słuchaj, jest taka fajna grupa… Ja do takiej też kiedyś chodziłam. Na pewno będzie super! Dobrze by było, żebyś chodziła”. Musiała mnie na początku mocno zachęcać, bo nie byłam przekonana, nie znałam tam nikogo, nie wiedziałam, co to w ogóle za pomysł. Jakaś grupa… Co to ma być? Przez pierwsze kilka spotkań (właściwie jedno, dwa) byłam nieśmiała i nie wiedziałam, co to będzie. Ale pamiętam, że na którymś z kolei zorganizowano ciekawą grę terenową. Biegaliśmy po mieście, mieliśmy różne zadania… Wtedy wkręciłam się i tak to zostało. To był mój początek, bycie w grupie dziecięcej.
Twoi rodzice mieli takie doświadczenie z KIK-u?
Nie. Oni należeli do organizacji „Wędrowiec”. Była w jakimś stopniu organizowana przez ludzi z KIK-u i działała przy ich parafii na warszawskim Rakowcu. Zdaje się, że funkcjonowała oficjalnie jako klub PTTK lub coś podobnego – taki klub turystyczny. Nie mogła figurować jako organizacja katolicka. KIK szukał różnych metod działania po tym, jak utrudniano mu działalność po wprowadzeniu stanu wojennego. I tak to funkcjonowało. Wiem, że byli tam ludzie stowarzyszeni w KIK-u, potem część z nich działała w Przymierzu Rodzin.
Kiedy poszłaś do tej przyparafialnej grupy, znałaś tam kogoś? Miałaś chociaż jedną koleżankę?
Potem dołączyła dwójka dzieci znajomych moich rodziców, które dosyć dobrze znałam, ale wydaje mi się, że to było dopiero po pół roku. Na pierwsze spotkanie szłam właściwie nie znając nikogo.
Ile miałaś wtedy lat?
To był rok 2011, to znaczy miałam 8 lat.
Taki wiek wczesnoszkolny. I szybko ci się spodobało?
Tak. Spodobało mi się rzeczywiście po którymś z kolei spotkaniu, gdy wkręciłam się w grę terenową. A potem zaczęłam jeździć na obozy. Pierwszy obóz był mniej więcej po paru miesiącach, w lecie – wtedy już bardzo mi się spodobało! Ten pierwszy obóz, pamiętam, był zupełnie inny niż wszystkie wyjazdy, na których wcześniej bywałam. Było tam dużo elementów przygody, samodzielności… Wszystko było dla mnie nowe: ta grupa znajomych, jakieś próby, jakieś sprawności do zdawania, wspólne gry, ale też wspólne obowiązki, na przykład wachty, które dbały o porządek w obozie, robienie kanapek… Dla mnie to było bardzo ekscytujące: że jest jakieś zadanie dla mnie! I samo bycie częścią tej grupy, dostawanie jakiejś odpowiedzialności, samodzielność były dla mnie wtedy niezwykle atrakcyjne. Ale też to, że te obozy były inne, że się robiło rzeczy trochę szalone, chodziło się do lasu… Pamiętam, że miałam taką próbę: musiałam pójść w nocy, zabrać komuś przytulankę i podmienić na inną. Pamiętam, że dla mnie wtedy, jako dziewięcioletniego dziecka, było to takie wyzwanie! Jakaś misja specjalna! Kiedy to zaliczyłam, mogłam wejść w kolejny etap bycia członkiem grupy.
Chodziłaś potem do TOPR nieprzerwanie, czy miałaś jakieś przestoje?
Byłam w tej grupie do 2019 roku, czy 2020 nawet… Więc byłam jej członkiem przez około dziewięć lat. To była cały czas ta sama grupa, choć w pewnym momencie połączyliśmy się z inną, więc trochę zmienił się skład dzieci i skład kadry. Obie te grupy były dosyć małe na pewnym etapie swego rozwoju i to był moment zmiany. Uczęszczałam do grupy przez te wszystkie lata, jeżdżąc na obozy, chodząc na spotkania… Właściwie do zamknięcia grupy byłam jej częścią.

Ale w pewnym momencie dołączyłaś do kadry.
W Przymierzu Rodzin jest taki sposób, że około 16 roku życia uczestnicy grup młodzieżowych mogą pojechać na obóz szkoleniowy, zwany obozem pomocników. Na nim starsze kadry opowiadają o tym, jak to jest prowadzić grupę, co trzeba umieć, co się z tym wiąże, jak to działa – można dowiedzieć się wówczas wielu praktycznych rzeczy. I to był pierwszy krok dla członka, na razie dziecięcego, żeby zobaczyć „z czym to się je” i potem potencjalnie samemu zacząć prowadzić taką grupę. Dla mnie rzeczywiście ten obóz był przełomowym momentem. Pojechałam na niego mając 16 lat w 2019 roku, już wiedząc, że chciałabym coś dalej w Przymierzu robić. Miałam też przed oczami obraz mojej kadry. Widziałam, jak ona działa, jak dużo daje od siebie… Po prostu mi imponowali. I to skłaniało mnie, by rozważyć dołączenie do kadry. Po obozie szkoleniowym ta decyzja we mnie dojrzała i jesienią 2019 roku zaczęłam szukać miejsca dla siebie: pytać gdzie, jak zostać kadrą, co mogę robić, gdzie się przydam.
A inni ludzie z twojej grupy też się na to zdecydowali, czy różne były drogi?
Część tak, część nie. To nigdy nie jest tak, że 100 procent osób zostaje kadrą. Też część osób „wykrusza się” po drodze, część coraz rzadziej przychodzi. W tym momencie, myślę, około sześć, pięć osób z mojej grupy należy do kadry – to są zazwyczaj takie liczby. I wiadomo, każdy ma trochę inną ścieżkę. Niektóre osoby zakładają nową grupę od zera: zbierają sobie zespół kadrowy, wymyślają, jaki miałby być charakter tej grupy. W Przymierzu Rodzin to się nazywa obrzędowość – nazwa grupy, związane z nią zwyczaje, klimat, w którym będziemy tę grupę tworzyć. Czy to będą Indianie, czy Hobbici… Ogłasza się rekrutację i zbiera się uczestników, otwiera się wtedy nowa grupa. Tam są dzieci około lat siedmiu. Ale też część kadry zaczyna swoją przygodę w ten sposób, że dołącza do grup, które już istnieją, bo na przykład ktoś zrezygnował, bo chcą się najpierw trochę podszkolić i nie zaczynać od razu samemu. Są różne ścieżki. Ja akurat dołączyłam do grupy, która już parę lat istniała. Nie zaczęłam swojego projektu od zera, tylko dołączyłam do czegoś, co już było i w tej grupie kadruję dalej.
Osoby, które były kadrą w twojej grupie, kiedy ty byłaś wychowanką, stali się dorośli… I co z nimi? W pewnym momencie muszą przekazać pałeczkę młodzieży?
Po pierwsze, następuje pewna rotacja kadry. Nie zawsze kadra, która zakłada grupę, doczekuje jej końca. To jest osiem, dziewięć lat – ludzie się żenią, wyjeżdżają na studia, kończą studia, muszą zacząć pracę… I dlatego czasem odchodzą w trakcie istnienia grupy. Ale też jest tak, że sama ta grupa się „starzeje”: dzieci już przestają być dziećmi, wychowankowie mają około 16, 17 lat. Trochę formuła się wyczerpuje, ponadto ich kadra jest już w innym momencie życia, i sami wychowankowie zaczynają zostawać kadrą, prowadzić swoje grupy, więc nie mogą tak intensywnie uczestniczyć w swojej, macierzystej. Ale to jest stopniowy proces.
W miarę, jak grupa się „starzeje”, jej uczestnicy dostają trochę więcej odpowiedzialności, możliwości zaangażowania, zaczynają pomagać przy organizacji obozów, dostają swoje drobne zadania.
Wiadomo, że kadra dalej nad tym czuwa, ale w miarę jak i kadra, i dzieci są starsze, to część tej odpowiedzialności się przekazuje, w takim duchu, żeby to przetrwało, bez ingerencji kadrowej, jako relacje koleżeńskie czy przyjacielskie po zakończeniu działalności grupy.
Twoja grupa teraz jaki ma styl, jaki motyw, kim jesteście?
Grupa, którą teraz prowadzę, jest oparta na książce „Zwiadowcy”. Jest tak, że ta obrzędowość jest ważniejsza dla dzieci młodszych. Dopóki one jeszcze żyją takimi historiami, próbami, sprawnościami, rytuałami, to tę obrzędowość się prowadzi. W mojej grupie już nie kultywujemy tego w aktywny sposób, bo ja się opiekuję grupą, której uczestnicy mają po 16, 17, niektórzy zaraz 18 lat. Siłą rzeczy sposób działania jest inny.
Ty zdecydowałaś się dołączyć do kadry, inni nie. Jak myślisz, dlaczego? Jakie trzeba mieć predyspozycje, cechy charakteru? Jaka osoba będzie najodpowiedniejsza, żeby zostać kadrą?
Myślę, że przede wszystkim trzeba mieć trochę odwagi, żeby nie bać się wejść w coś nowego i w końcu poważnego, bo to jest branie odpowiedzialności za innych, młodszych ludzi.
Potrzeba na pewno takiego zmysłu odpowiedzialności i sumienności, trzeba mieć świadomość, że odpowiada się za życie, zdrowie, bezpieczeństwo całej grupy. Na pewno też trzeba lubić pewien sposób wypoczynku, aktywności. Przymierze Rodzin duży nacisk kładzie na to, by obozy były pod namiotami, w lesie. Dzieci wychowuje się do samodzielności. Myślę, że taki sposób funkcjonowania w jakiejś mierze trzeba lubić. Nie bardzo wyobrażam sobie, że ktoś, kto w ogóle boi się jeździć pod namiot mógłby kadrować bez pokonania tego w sobie. Ale spora część kadry jest wychowankami grup przymierzowych, więc wie, na co się pisze. Trzeba też nie bać się poświęcić części swojego czasu innym, zwłaszcza że jest to działanie w ramach wolontariatu. Trzeba mieć chęć i gotowość, żeby robić całkiem sporo, a nie dostawać za to materialnego wynagrodzenia – taka, w pewien sposób, hojność. Myślę, że jeśli ktoś jest wychowankiem grupy, to obserwuje, jak to funkcjonuje i może się spodziewać, czy chciałby się takiej odpowiedzialności podjąć, czy nie, czy widziałby się w tej roli. Można to ocenić przez obserwację własnej kadry. Czy ja jestem chętny, by opiekować się i de facto wychowywać dzieci, co nie jest proste. Ale myślę, że też bardzo się wtedy dojrzewa i staje się gotowym w samym procesie.
Nie powiedziałabym, że mając lat 16 byłam niesamowicie odpowiedzialna i gotowa do wyjazdów z dwudziestką dzieci i że wszystkie te cechy, które przed chwilą wymieniłam, już nabyłam. Pewność siebie i pewność swoich kompetencji kadrowych zdobywa się po prostu w trakcie widząc, że daję sobie radę z jednym zadaniem, to może dam sobie i z następnym.
Takie trochę próbowanie się. Warto pamiętać, że w zespole kadrowym nie jest się samemu. Często niektóre osoby mają już jakieś doświadczenie kadrowania i wtedy one siłą rzeczy tych młodszych kadrowiczów wychowują. Zawsze też czuwa nad tym koordynator, należący do „starszej kadry”, nie prowadzący już swojej grupy, ale mający duże doświadczenie. Może wówczas doradzać i pomagać młodszym kadrowiczom. Więc nie jest tak, że się nagle zostaje z tym samemu i trzeba sobie radzić.
A czy istnieje możliwość, by ktoś z zewnątrz dołączył do kadry? Czy jednak doświadczenie uczestnictwa w grupie przymierzowej jest wymagane?
Wiem, że Przymierze Rodzin kieruje zapytania np. w kierunku licealistów. Zdarza się tak, że osoby niezwiązane wcześniej z Przymierzem zostają kadrą – w mojej grupie tak się zdarzyło. Myślę, że to zależy. Jeśli ktoś ma doświadczenie pokrewne, np. harcerstwo, Klub Inteligencji Katolickiej, inne tego typu wyjazdy, będzie mu dużo łatwiej. Jeśli ktoś nigdy nie miał doświadczenia wyjeżdżania na terenowe obozy, pracy w takiej grupie, to nie skreślałabym tego pomysłu na starcie, ale na pewno będzie mu trudniej się wdrożyć. Te osoby, które u nas kadrowały i nie były związane z Przymierzem, już nie kadrują, bo uznały, że to jednak nie jest ich miejsce – i to też jest w porządku.
Jak wspominasz swoją kadrę? Kiedy ty byłaś w grupie, jak patrzyłaś na tych ludzi? Lubiłaś ich? Był bardziej dystans, bardziej koleżeństwo? Podziwiałaś ich, czy przeciwnie?
Myślę, że kiedy byłam młodsza, miałam kilka lat, 10 lat, to na pewno ta kadra była bardziej odległa dla mnie. Patrzyłam na nich jak na moich opiekunów, ale znowu: bliższych niż rodzice. Na pewno w jakiś sposób mi imponowali. Uważałam, że proponują nam ciekawe rzeczy, można z nimi prowadzić ciekawe rozmowy, fajnie spędzić czas. Byli dla mnie starszymi kolegami, choć jednak kimś więcej niż koledzy.
Gdy byłam już w grupie nastoletniej, to rzeczywiście ważny był dla mnie przykład mojej kadry. Zwracałam uwagę na to, jak się wypowiadają na różne tematy, ich opinia była dla mnie ważna. Lubiłam z nimi rozmawiać, obserwowałam ich zachowanie. Dalej mi imponowali, podobało mi się to, co robią w Przymierzu Rodzin.
Myślę, że to też pociągnęło mnie do tego, żeby samej się tym zajmować. Uważałam ich za ciekawych młodych ludzi.
By zostać kadrą trzeba odbyć jakiś kurs, szkolenie? Co trzeba zrobić, by zdobyć odpowiednie uprawnienie?
Obóz pomocników, o którym wcześniej wspominałam, Przymierze Prowadzi wspólnie z Klubem Inteligencji Katolickiej. Jest on przeznaczony dla 16-, 17-latków z grup, choć zdarza się też, że jadą osoby luźniej związane z Przymierzem, które nie są członkami żadnej grupy TOPR, ale przez kogoś na ten obóz trafiły. To jest standardowa ścieżka, aczkolwiek zdarza się, że kadrują osoby, które na tych „pomocnikach” nigdy nie były – bo nie udało im się, nie pasował im termin, wtedy jeszcze nie myślały, by zostać kadrą… Nie jest to więc warunek niezbędny. Myślę, że obóz rozjaśnia sprawę, pomaga, daje pierwszą porcję informacji, wiedzy na temat kadrowania, ale nie jest to wymóg formalny w Przymierzu.
A jest jakiś formalny wymóg?
Jeśli powstaje nowa grupa, to wtedy koordynator ośrodka musi zatwierdzić skład kadry. To on przy otwarciu grupy rozmawia, poznaje osoby i w ten sposób ocenia, czy ktoś się nadaje, czy nie. Dołączenie do grupy zależy od koordynatora, ale i obecnej kadry. Może nawet bardziej od kadry, która ocenia petenta. Często też pyta kadry grupy macierzystej o opinię: „To jest twoje dziecko grupowe. Jak ty je widzisz? Co o nim myślisz? Czy byś polecał?”. Trzeba podpisać umowę wolontariatu ze Stowarzyszeniem. Inaczej to wygląda w sprawie formalnych uprawnień do pracy z dziećmi. Bo można być w Przymierzu kadrą, mając lat 16, 17, ale wiadomo, że jeżeli jedzie się na obóz, to tak naprawdę jako dziecko, bo osoba niepełnoletnia nie może być zgłoszona jako opiekun. Dopiero kiedy ukończy się kurs zgodny z wymaganiami kuratorium na wychowawcę lub kierownika wypoczynku, ma się formalne uprawnienia, ale do tego trzeba być pełnoletnim i mieć wykształcenie średnie (albo zdaną maturę). Wiem, że Przymierze kiedyś samo prowadziło taki kurs, zgodny z wymaganiami kuratorium. Obecnie jest próba jego reaktywacji. W momencie, kiedy ja robiłam urzędowe uprawnienia, korzystałam z kursu zewnętrznego. Dzięki temu mogę też pojechać na inny obóz, np. komercyjny.
Czym się zajmujesz jako kadra? Na przykład teraz, w zimie. Macie regularne spotkania, szykujecie się na obóz?
Tak, w tym momencie przede wszystkim szykujemy się na obóz, na który jedziemy w czasie ferii zimowych. Dla kadry jest to intensywny czas pracy. Mamy już miejsce, transport, nie mamy dopiętego programu, kupionych karnetów na stok, ułożonego jadłospisu… Jesteśmy w trakcie przygotowań. W niedzielę miałam spotkanie kadrowe, które trwało kilka godzin i na którym omawialiśmy też różne sprawy wychowawcze, programowe, logistyczne dotyczące obozu. Mamy też spotkania w semestrze i coraz bardziej staramy się, byśmy nie tylko my jako kadra coś wymyślali, proponowali, ale oddajemy inicjatywę uczestnikom naszej grupy. Mają już 16 lat, więc staramy się, by coraz częściej inicjatywa, pomysł – przy naszej pomocy i współpracy – wychodził od nich. W semestrze też regularnie odbywają się msze święte – mniej więcej raz w miesiącu jest msza w naszym ośrodku, czyli w Świątyni Opatrzności Bożej, na którą przychodzą grupy, które działają przy tej parafii, rodzice. Jest to czas spotkania i wspólnej modlitwy. W trakcie roku szkolnego odbywają się także biwaki, zazwyczaj weekendowe – krótki wyjazd, piątek – niedziela, w góry, kiedyś byliśmy też nad morzem… Najczęściej jest to jednak kierunek górsko-leśny. Więc tak wygląda schemat semestralnej pracy w grupie: spotkania, biwaki, na koniec semestru zimowego – obóz zimowy, obóz letni w wakacje.

Jak często w semestrze odbywają się zajęcia: raz w tygodniu, czy raczej raz w miesiącu?
To trochę zależy od wieku grupy. U nas w tym momencie spotkania są raczej raz w miesiącu, w młodszych grupach częściej: raz na dwa tygodnie, raz na trzy tygodnie. To zależy od dyspozycyjności kadry, wieku dzieci. My jesteśmy już grupą dosyć „starą”, więc tych spotkań jest trochę mniej. Pomysły na nie mogą być różne. Trochę zależy, czy kadra wymyśli sobie jakąś konwencję semestru, czy nie. Ale zwykle są to gry terenowe, gry miejskie, wycieczki pod Warszawę, wspólna aktywność kulturalna – pójście do kina, na wystawę, do muzeum, czasem na łyżwy. Dla młodszych dzieci wymyślamy raczej gry i zabawy, by „wkręciły się”, miały rywalizację, by była jakaś fabuła, by wyrwać je z miasta, odetchnąć od miejsca, gdzie jesteśmy cały czas. Dla starszych też staramy się wymyślać zajęcia z dala od centrum Warszawy, by „złapać” trochę przyrody, co dla Przymierza jest bardzo ważne.
A co twoja grupa nastolatków najbardziej lubi robić?
Na pewno najfajniejsze są dla nich obozy. Myślę, że w takiej kolejności: obóz, biwak, spotkanie.
Obóz jest na pewno największą przygodą. Jest wtedy czas, by wejść głębiej w życie grupowe, przypomnieć sobie tych wszystkich ludzi, oswoić się znowu z obozowym trybem dnia. To tam tworzy się taki „przymierzowy klimat”, że tak powiem.
I to obozy letnie są bardziej lubiane, bo są to obozy wędrowne: codziennie śpimy w innym miejscu, jesteśmy na kajakach, rowerach albo podróżujemy pieszo. Jest to dosyć ekscytujące – co raz inne miejsce, bycie w ruchu i ten dłuższy czas razem. Myślę, że dla dzieci i młodzieży jest ważne, że mają czas pobyć ze sobą, pograć w grę w czasie wolnym, pogadać po prostu. Jest to jeden z naczelnych celów grup: tworzyć więzi, wspólnotę. Ta na obozie ma szansę najlepiej się rozwinąć.
Co tobie dało bycie wychowawcą? Jesteś kadrą już jakiś czas, nie rezygnujesz… Na pewno masz z tego jakieś niematerialne korzyści.
Niby jest tak, że w Przymierzu są grupy dla dzieci, dla młodzieży i to my dla nich coś robimy i oni mają z tego korzystać, ale tak naprawdę, z mojego doświadczenia wynika, że bycie wychowawcą kształtuje chyba jeszcze bardziej niż bycie uczestnikiem.
Te lata kadrowania to było moje najcenniejsze doświadczenie z Przymierza. Na pewno nauczyło mnie odpowiedzialności. Pokazało, że jestem w stanie wziąć ze sobą dużą grupę dzieci i młodzieży, że jestem w stanie (lepiej lub gorzej, ale jednak) nad nimi zapanować, że jestem w stanie im też coś przekazać, także moje zainteresowania, że mogę ich inspirować.
To jest dla mnie ważne. Na pewno też zdobywa się dużo praktycznych umiejętności: biwakowania, szukania busów w województwie małopolskim, kupowania biletów na pociąg… Jest dużo rzeczy, które potem (na przykład podczas wyjazdu ze znajomymi) dla mnie są zupełnie normalne i nie sprawiają mi problemu. Mogę spokojnie zorganizować wyjazd dla kilkuosobowej grupy, bo zazwyczaj robię taki dla grupy dwudziestoosobowej! To są rzeczy czysto techniczne, z którymi oswajam się, będąc kadrą. Nabywam umiejętności pracy w zespole. Kadra to zespół ludzi, w który każdy wchodzi ze swoim charakterem, swoimi umiejętnościami. Uczymy się dogadywać, nie kłócić, nie wyrzucać sobie. Nabywamy też umiejętności wychowawcze – jak możemy na grupę wpływać, co robić, kiedy pojawia się konflikt, jak możemy tym dzieciom czy młodzieży pomagać, co im pokazywać, by oni mogli wzrastać.
To nie jest częsta sytuacja, że młoda osoba ma powierzone tak duże zadanie, że ktoś na serio okazuje jej zaufanie. „Wierzę, że ty sobie poradzisz! Będę patrzył z boku i w razie czego cię ratował, ale to jest twoje zadanie – działaj!”. To rodzi uczucie: „Okej, mogę, umiem, potrafię, jestem w stanie!”.