Wychowawcą Przymierza jest się przez całe życie – z panem Michałem Ginterem rozmawia Julia Anuszewska

Wychowawcą Przymierza jest się przez całe życie – z panem Michałem Ginterem rozmawia Julia Anuszewska

Julia Anuszewska: Jak zaczęła się Pańska działalność w Przymierzu Rodzin?


Michał Ginter: Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się w Klubie Inteligencji Katolickiej, z którym moja rodzina była związana. Pełniłem tam, samemu będąc jeszcze studentem, a później młodym pracownikiem Uniwersytetu Warszawskiego, rolę wychowawcy. Swoją grupę prowadziłem aż do 1988 roku, a także aktywnie działałem w opiece nad wychowawcami i szkoleniu ich. W Przymierzu Rodzin pomagałem przy organizacji pierwszych kursów dla kadry. Na stałe trafiłem do Przymierza już później, w ramach Zespołu Odpowiedzialnych, który zbierał się u ojca Paciuszkiewicza przy Sanktuarium św. Andrzeja Boboli. W skład zespołu wchodzili Iza Dzieduszycka, Adam Pietrzak, Inka Słomińska, Zula Wielowieyska. W tamtym czasie wciąż prowadziłem swoją grupę KIK-owską. Dopiero w roku 1988, na prośbę księdza Marka Kiliszka – proboszcza parafii pod wezwaniem św. Trójcy – i za pośrednictwem pani Izy Dzieduszyckiej, podjąłem się organizacji Terenowego Ośrodka na Solcu.


Ośrodek ten współprowadził Pan bardzo długo.


Tak, aż do 2002 roku byłem w nim Koordynatorem Grup Dziecięcych i Młodzieżowych. Na przestrzeni lat zmieniali się wychowawcy, powstawały nowe grupy. Warto wspomnieć, że nasz Ośrodek był jednym z silniejszych, prężniej działających, powiedziałbym – wzorcowych. Jako członkowi Zespołu Odpowiedzialnych, a później Zarządu, zależało mi na stworzeniu na Solcu szablonu, wzoru dobrego ośrodka.


Co to znaczy?


Przestrzegaliśmy regularności spotkań rodziców, podziału na grupy wiekowe, stawialiśmy także na młodych wychowawców. Chcieliśmy przestrzegać wszystkich zapisów tzw. “Zielonej książeczki”1, w której zawarte zostały zasady prowadzenia Ośrodków.

Czy inne Ośrodki korzystały z przykładu TOPR przy parafii św. Trójcy?

Tak i nie. Wiele z nich funkcjonowało bardzo dobrze, ale inaczej, niż nasz. Dobrym przykładem był ten przy parafii Najświętszego Zbawiciela. Wychowawcy w tym Ośrodku mieli stosunkowo mało samodzielności – o wszystkim decydowała grupa rodziców i odpowiedzialnych. Program zakładany był odgórnie przez dorosłych prowadzących Ośrodek, a wychowawcy pełnili raczej rolę jego wykonawców, nieraz oczywiście bardzo dobrych, wychodzących z własną inicjatywą. W naszym Ośrodku wychowawcy mieli bardzo dużą autonomię. Dbałem o ich kursy, formację duchową, wyposażenie, ale już kwestie takie, jak wybór miejsca na obóz, jego program, finanse, czy wycieczki podczas roku szkolnego spoczywały na barkach tych młodych ludzi. Nieraz bardzo młodych. Nasza obecna Przewodnicząca, Marta Bejnar-Bejnarowicz, zaczynała w wieku siedemnastu lat.

Właśnie w ośrodku na Solcu?


Tak. Marta do dziś wspomina, że powiedziałem jej pewnego dnia: “zorganizujesz teraz obóz”, a ona… po prostu to zrobiła, a obóz świetnie się udał, chociaż oczywiście monitorowałem jego przebieg. W działaniu Ośrodka miałem, pomimo autonomii kadry, kluczowy udział, zwłaszcza w początkach jego działalności. W późniejszych latach rola wychowawców przy organizacji obozów wzrosła, oczywiście za zgodą rodziców, odpowiedzialnych, moją i Przymierza Rodzin jako całości. Młodzi ludzie nie mogli z dnia na dzień stwierdzić, że wyjeżdżają sobie na przykład do Francji, nie konsultując tego z nami. Ważne ustalenia przebiegały we wzajemnym zrozumieniu i w granicach zdrowego rozsądku.


Ile grup liczył ośrodek przy parafii św. Trójcy?


W szczytowym momencie naszego rozwoju trzy – dwie grupy młodsze i jedną starszą. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja na przykład w parafii św. Jakuba, gdzie dzieci w każdym wieku zgromadzone były w jednej grupie, a mimo to Ośrodek spełniał swoją rolę. Starsi opiekowali się młodszymi tak, jakby byli rodzeństwem. Z jednej strony denerwowało mnie, że nie działaliśmy we wszystkich Ośrodkach identycznie, ale dziś doceniam pozytywną różnorodność Przymierza Rodzin, którą najlepiej było widać w latach 90., gdy działaliśmy najprężniej.


Jak wyglądała Pańska dalsza droga w Przymierzu Rodzin?


Gdy formalnie staliśmy się Stowarzyszeniem, zostałem wybrany na wiceprzewodniczącego. Aż do odejścia z Zarządu kilka lat temu byłem odpowiedzialny za grupy dziecięce i młodzieżowe w szerokim tego słowa znaczeniu. Jednocześnie przewodniczyłem Zespołowi do spraw Młodzieży, który obecnie przekształcił się w Zespół do spraw Terenowych Ośrodków Przymierza Rodzin.

Z jednej strony denerwowało mnie, że nie działaliśmy we wszystkich

Ośrodkach identycznie, ale dziś doceniam

pozytywną różnorodność Przymierza Rodzin


Jaka była rola tego Zespołu?


Organizował kursy dla wychowawców, decydował o tym, kto może zostać wychowawcą, dbał o organizację sprzętu obozowego, starał się o dofinansowania. Mówię oczywiście o działaniach na przestrzeni wielu lat. Byliśmy aktywni także od strony programowej, współorganizowaliśmy na przykład pielgrzymkę do Miedniewic. Mobilizowaliśmy również Ośrodki do składania wniosków o przyznanie odznak Wybitnego Wychowawcy oraz sami wysuwaliśmy kandydatury spośród kadry.


Wspomniał Pan o kursach. Jaką rolę pełnił Pan przy ich organizacji?


Moja rola zaczęła się dopiero w 1994 roku, gdy przyjechałem, aby zastąpić oboźnego. Wówczas obozy odbywały się już w Wąpiersku. Od 1995 roku dołączyłem do kadry kursów na stałe. Nie należy także zapominać o kursach zimowych. W pewnym momencie nasza kadra była tak liczna, że musieliśmy szkolić ją dwa razy do roku!


Jak powstał program kursów?


Ułożyli go przede wszystkim Piotr Bejnarowicz, Tomasz Ochinowski i Ola Brochocka. Ja zajmowałem się raczej sprawami logistycznymi. Musiałem na przykład pilnować terminów – tak, aby obozy grup nie pokryły się z kursami w Wąpiersku, ponieważ używaliśmy tego samego sprzętu i namiotów. Nie było to łatwe – ośrodki często swobodnie ustalały terminy, co musiałem korygować i układać harmonogram pasujący wszystkim.


To z pewnością nie było proste…


Zdecydowanie nie było! Ułożenie takiego planu wiązało się z wieloma tabelami, listami, rozpiskami. Decyzje przechodziły dodatkowo przez sekretariat, który dysponował sprzętem. Przygotowania, zwłaszcza do obozów letnich, wymagały wiele pracy – na przykład przy zdobywaniu sprzętu, który był wtedy trudno dostępny. Moja rola programowa podczas kursów była niewielka, aktywnie działałem za to przy ich organizacji od strony technicznej.

Michał Ginter Przymierze Rodzin
fot. Małgorzata Ginter


Jakie wartości, Pana zdaniem, są istotne w pracy i formacji kadry?


Wskazałbym w tej kwestii trzy nurty ważne dla Przymierza Rodzin. Nie działaliśmy, jak Oaza, która skupia się przede wszystkim na wartościach duchowych, ale nie chcieliśmy jednocześnie oferować młodym ludziom jedynie obozu narciarskiego. Dbaliśmy o połączenie nurtów – duchowego, intelektualnego i fizycznego. Bardzo ważne było samodzielne szkolenie się wychowawców i ich świadomość, że powinni uwzględniać w swojej pracy reprezentację wszystkich tych trzech aspektów.


W równej proporcji?


Niekoniecznie. Dla starszych dzieci można zorganizować rekolekcje lub pielgrzymkę, wtedy w oczywisty sposób na pierwszy plan wysunie się nurt duchowy. Obozy narciarskie naturalnie stawiały na aspekt fizyczny, sportowy. Wiele w tej kwestii zależy od indywidualnych predyspozycji wychowawcy. Ważne było dla nas, aby nie narzucać kadrze swojej wizji. Chcieliśmy, aby wychowawcy mogli rozwinąć skrzydła w dziedzinie, która najbardziej im pasowała. Jest dla mnie oczywiste, że kadra pociągnie grupę, jeśli sama będzie zainteresowana jakimś tematem. Podczas jednego ze spotkań, podczas którego rozważaliśmy rolę wychowawcy w Ośrodkach, ktoś powiedział, że jeżeli wychowawca jest wybitnym hodowcą kanarków i przekaże tę pasję uczestnikom swojej grupy, to jest to OK.


Bo jest w tym autentyczny.


Tak, oraz przekazuje dzieciom ciekawą pasję. Jeżeli ktoś dobrze jeździł na nartach i był w stanie tego nauczyć – organizował obóz narciarski. Zresztą Zespół do spraw Młodzieży Przymierza Rodzin dofinansowywał między innymi szkolenia narciarskie dla kadry, a także szkolenia na ratowników WOPR oraz liczne kursy specjalistyczne pierwszej pomocy, językowe…

Przymierze Rodzin zdaje sobie sprawę, że – zwłaszcza w okresie buntu – relacja dziecko-rodzic nie wystarcza. Potrzeba kogoś bliższego wiekiem – starszego kolegi, który swoim przykładem pociągnie młodego człowieka ku dobru.


W jakim celu inwestowano w szkolenie kadry?


Zależało nam na tym, aby młodzi ludzie mogli jak najwięcej aktywności dla grup przygotować samodzielnie. Osoba z uprawnieniami WOPR mogła zorganizować na przykład spływ kajakowy bez konieczności opłacania ratownika z zewnątrz.


Z Pana słów wyłania się obraz wychowawcy jako starszego brata, starszej
siostry, ale jednocześnie osoby z autorytetem i kompetencjami.


Dokładnie tak. Jest to osoba będąca pośrednikiem między rodzicami, a dzieckiem. Przymierze Rodzin zdaje sobie sprawę, że – zwłaszcza w okresie buntu – relacja dziecko-rodzic nie wystarcza. Potrzeba kogoś bliższego wiekiem – starszego kolegi, który swoim przykładem pociągnie młodego człowieka ku dobru. Nie będzie w stanie zrobić tego ktoś, kto sam nie jest dobrze uformowany. Stawialiśmy na formację kadry zarówno w sensie duchowym, jak i intelektualnym.


Na czym w praktyce polega formacja duchowa kadry?


Opieraliśmy się przede wszystkim o obozy formacyjne i rekolekcje. Ich owoce są ogromne, co widzę nawet w życiu prywatnym – moja żona również była formowana w ten sposób i widzę, jak silny kręgosłup moralny dał jej kurs i spotkania, które odbywały się przez wiele lat po nim. Obozy formacyjne skupiały świadomych, pragnących wzrostu uczestników. Z tej grupy wyrośli najlepsi wychowawcy Przymierza Rodzin, jakich znam.


Czyli obóz formacyjny jest dobrowolny?


Tak, za to rekolekcje są już dla wszystkich. Bardzo ważne są także Rekolekcje Krzyżowe, podczas których wychowawcy deklarują swoją dalszą działalność w Przymierzu Rodzin i otrzymują znane wszystkim krzyże. Ta uroczystość jest ogromnym przeżyciem dla wszystkich zebranych. Rekolekcje Krzyżowe nieraz odbywają się w całkowitej ciszy – silentium sacrum. Uważam, że to bardzo ważny element formacji. Podczas całej swojej działalności angażowałem się w jego organizację. Za przebieg ceremonii odpowiadał oczywiście Adam Pietrzak – moja rola była raczej logistyczna.


To znaczy?


Musiałem na przykład zapewnić transport wychowawców. Uroczystość odbywała się w jednej z parafii, przy których działał nasz Ośrodek. Dany TOPR zostawał gospodarzem ceremonii, odpowiadał także za późniejszy poczęstunek. Rekolekcje odbywały się gdzie indziej, moją rolą było więc przywiezienie wychowawców na uroczystość. Czasem wynajmowaliśmy autokar, czasem organizowaliśmy kilka większych samochodów. Dla mnie, jako jednego z kierowców, było to niezwykłe doświadczenie, ponieważ często jechaliśmy w zupełnej ciszy, której nie chciałem psuć – młodzi ludzie mieli za sobą nieraz rekolekcje w milczeniu.


Jak przebiegała wtedy uroczystość wręczenia krzyży?


Wychowawcy w zakrystii otrzymywali ostatnie słowo, zazwyczaj od Adama Pietrzaka, po czym wprowadzani byli do prezbiterium, gdzie – pod koniec Eucharystii byli wyczytywani i po kolei mieli nakładane krzyże Przymierza Rodzin. Uważam, że dla tych młodych ludzi, z formacyjnego punktu widzenia, był to najważniejszy moment w przymierzowym życiu.


Formacja wychowawców jest zatem dosyć złożona.


Z jednej strony złożona, ale z drugiej – inna, niż we wspólnotach, w których formacja jest ciągła, cotygodniowa, dotycząca dorosłych. W Przymierzu formujemy młodych, a proces ten nie jest ciągły. Zachowujemy regularność spotkań, ale w sferze duchowej zakładamy, że każdy formuje się na własną rękę. Wielu naszych wychowawców należało na przykład do neokatechumenatu, gdzie rozwój duchowy przebiegał intensywnie. My ograniczamy się do rekolekcji adwentowych, wielkopostnych i krzyżowych, a także obozów formacyjnych. Oferujemy więc formację różnorodną, ale nie intensywną.


Porozmawiajmy o odznace Wybitnego Wychowawcy. Jak i dlaczego powstała?


Odznaka zrodziła się z chęci docenienia kadry – młodych ludzi dających z siebie bardzo wiele. Praca wychowawcy to nie tylko przygotowanie obozów, czy spotkań i wycieczek, ale również ciągłe doskonalenie się, przygotowywanie się między spotkaniami. Najlepsi wychowawcy całe swoje życie kierunkują na rozwój i funkcjonowanie grupy. Później nieraz ciężko im jest wyjść z tej działalności. Jak to się mówi: “harcerzem jest się na całe życie”. Z wychowawcami Przymierza Rodzin jest tak samo. Zresztą ja sam również w pewnym sensie poczuwam się do bycia wychowawcą…
Wspomniałem o harcerstwie nie bez przyczyny – cała działalność Ośrodków bardzo mocno opiera się na metodzie harcerskiej. TOPR-y powstawały przy parafiach i z większym udziałem rodzin stosowały modele działania sprawdzające się wśród harcerzy. Moja domowa biblioteczka składa się głównie z książek Aleksandra Kamińskiego czy Andrzeja Małkowskiego. W metodzie harcerskiej zawiera się kwintesencja naszej działalności – prawie rówieśnik prowadzi młodszych kolegów ku służbie ojczyźnie i Bogu…


Odznaka ma więc nagradzać osoby najpełniej realizujące te ideały?


Tak. Chcieliśmy docenić wybitnych wychowawców oraz sprawić, aby silniej identyfikowali się z Przymierzem Rodzin jako społecznością. Niestety nie mieliśmy na ten cel funduszy. W tamtym czasie dostaliśmy nagrodę “Pro publico Bono”2, co dało nam pewne zaplecze finansowe. Odsetki z tej sumy postanowiliśmy przeznaczyć dla najlepszych wychowawców. Zaprojektowaliśmy znaczek, ja zaś stworzyłem projekt dyplomu. Umieściłem tam między innymi cytat: “W światło przemieniając cień”. W 2000 roku, podczas mojej pierwszej wizyty w Irlandii, poznałem wiersz zapisany na marginesie jednego ze średniowiecznych ewangeliarzy, w którym najprawdopodobniej kopista opowiada o swojej pracy – przepisuje księgę, “w światło przemieniając cień”. Ten fragment stał się mottem odznaki Wybitnego Wychowawcy.


Kto przyznaje nagrodę?


Stworzona została specjalna kapituła, składająca się z pięciu osób, oraz Wybitnych Wychowawców, którzy dostaną odznakę wyższego stopnia. Kapituła rozszerza się zatem w nieskończoność (śmiech), chociaż nie wszyscy uprawnieni odpowiadają na maile, co jest zrozumiałe.


Odznakę wyższego stopnia?


Przyznajemy nagrody srebrną i złotą. Srebrną dla osób pełnoletnich, po maturze, które ukończyły kurs w Wąpiersku oraz, oczywiście, były dobrymi wychowawcami. Mile widziane jest także uczestnictwo w życiu Przymierza Rodzin jako całości – w pielgrzymkach, rekolekcjach. Złoty znaczek można dostać, jeżeli po pierwszej odznace jeszcze przez trzy lata prowadzi się grupę. Zależało nam na zachowaniu ciągłości i stabilności wychowawczej ze względu na dobro dzieci.


Od jak dawna istnieje odznaka?


Od około 2000 roku. Pierwsze osoby odznaczyliśmy na Jasnej Górze i znalazły się wśród nich Maria Jęczmyk i Marta Bejnar-Bejnarowicz.


Czy nagroda spełniła swoje założenia?


Tak. Wychowawcy bardzo się starają i zależy im na odznace, chociaż czasem prowadzi to do nieporozumień. Staramy się również, aby nagrodę przyznawać w jak najbardziej uroczystych okolicznościach – na zakończenie pielgrzymki. Warunkiem otrzymania nagrody jest osobiste stawienie się w Miedniewicach. Informację o przyznaniu nagrody wysyłaliśmy do nich początkowo pocztą, z prośbą o obecność. Dziś raczej dzwonię do laureatów.


Ale w tym roku odznaczenie wręczane było również podczas Spotkania
Opłatkowego.


Tak się złożyło, że Zespół ds. TOPR-ów chciał wyróżnić większą liczbę osób i zaistniała potrzeba wręczenia nagrody dwukrotnie.

Michał Ginter z rodziną. Fot. Małgorzata Ginter


Do zadań wychowawców należy także przygotowywanie na obozach gier terenowych, w czym ma Pan duże doświadczenie. Jak powinna przebiegać dobra gra terenowa?


Przede wszystkim należy zadbać o jasne i dokładne wyznaczenie terenu zabawy. W tworzeniu fabuły możemy oprzeć się na przykład o wojnę między dwiema grupami, które rywalizują ze sobą, wykradają przedmioty, mogą “zabijać się” poprzez dotyk lub wypowiedzenie imienia. Ta druga forma dodatkowo pomaga dzieciom nauczyć się szybko imion kolegów w początkowym etapie znajomości. Zasady powinny zostać jasno określone – dzieci muszą znać terytorium i umieć objąć je wzrokiem. Przechodząc do meritum, gra powinna mieć ciekawą, angażującą fabułę.


Ciekawą, czyli jaką?


Na przykład grupa Tatarów porywa dziewczęta, a grupa rycerzy musi je odbić. Albo “ranny lotnik” – gra, w której szukamy rozbitka z samolotu, starając się dotrzeć do niego jako pierwsi. W tym samym czasie druga grupa, na przykład grupa “Niemców” stara się nas ubiec. Fabuła zyskuje, gdy dodaje się do niej kontekst historyczny. Można modyfikować treść na wiele sposobów – na przykład grupa o obrzędowości indiańskiej może grać jako dwie rywalizujące wioski indiańskie. Zabawy muszą także prowadzić do realnych konsekwencji, na przykład nagrodą za dane osiągnięcie w grze mogą być punkty, które pod koniec obozu pozwolą dziecku zostać wojownikiem. Podobne punkty można wprowadzić jako nagrodę za przejście prób, takich jak próba milczenia, cierpliwości, głodu, czy pokrzyw.


Jak przebiegała, na przykład, próba głodu?


Aby ją ukończyć, nie jadło się jeden raz obiadu, a jedynie śniadanie i kolację, była to więc raczej łagodna próba głodu. Próbę pokrzyw, zanim zdecydowaliśmy się ją wprowadzić, testowałem najpierw na sobie (śmiech), aby mieć pewność, że jest ona bezpieczna i możliwa do wykonania. Polegała na przejściu łanu wysokich pokrzyw, licząc do dwudziestu. Tego rodzaju dowiedzenie dzielności zapewniało dzieciom punkty, dzięki którym pod koniec obozu mogły zostać pasowane na wojownika lub rycerza. Wracając do gry terenowej – przyznawanie punktów powinno być rozsądnie wplecione w jej przebieg tak, aby nagroda była wartościowa, ale żeby nie doprowadziła do zbyt ostrej rywalizacji. Nie można także zapomnieć o konieczności dostosowania gry do wieku i możliwości dzieci oraz stażu grupy – te dłużej działające znają już wiele gier, można więc zwiększać im poziom trudności. Oczywiście należy pamiętać także o wyznaczeniu i strategicznym rozmieszczeniu sędziów, aby uniknąć sytuacji konfliktowych. Dodatkowym plusem gry będzie, jeśli przystosujemy ją do aktywnego uczestnictwa kadry tak, aby cała grupa mogła spędzić czas razem. Przy planowaniu gry warto rozsądnie wyznaczać sobie cele, aby fabuła była możliwa do zrealizowania.


A zdarzało się, że nie była?


Oczywiście, czasem nie dochodziło do spotkania grup, bo fabuła była zbyt skomplikowana, albo źle oceniliśmy potencjał terenu i na przykład las okazywał się za rzadki, więc wszyscy bardzo szybko znajdowali przeciwników. Przy organizacji gier należy uwzględniać wiele zmiennych. Przychodzi mi na myśl gra Karibu. Jest to zimowa gra, w której jedna grupa dzieci wciela się w jelenie karibu ukrywające się w lesie. Pozostali podzieleni na dwa obozy muszą odnaleźć jelenie, “zabić” je i na sankach przywieźć do obozu. Żeby gra udała się, musimy dysponować gęstym lasem i dobrym śniegiem. Jeśli warunki te nie zostaną spełnione, rozgrywka się nie uda.


Czy może podać Pan jeszcze jakieś przykłady gier?


Dobrze sprawdzają się “Diamenty bogini Kali” – gra oparta na motywach hinduskich i “Księdze Dżungli”, w której w dwóch wioskach znajdują się cenne klejnoty. Wygrywa drużyna, która, zakradając się do przeciwników, zdobędzie ich pulę diamentów i zgromadzi całe bogactwo po swojej stronie. Ponieważ gra powinna uczyć i rozbudzać wyobraźnię, dobrze sprawdzają się elementy takie, jak wykorzystanie alfabetu Morse’a, czy wprowadzenie technik terenoznawstwa, na przykład umiejętności czytania mapy. To, o czym mówię, wpisuje się w trzy nurty, o których rozmawialiśmy – gra rozwija dzieci fizycznie, ale również intelektualnie. Oczywiście jednocześnie jest to świetna zabawa, przygoda.

W jakim otoczeniu powinna przebiegać dobra gra? Czy warto udać się z nią do
lasu?


Odpowiedź jest dla mnie oczywista – zdecydowanie tak. Jak przeprowadzić dobrą grę, nie idąc do lasu? Przecież to samograj! Automatycznie realizujemy nurt fizyczny, zapewniamy ruch, przygodę. Nie wyobrażam sobie zamknięcia Ośrodków wyłącznie w salce katechetycznej. Chcemy przerabiać tematy religijne? W takim razie róbmy to pod dębem, albo przy kapliczce przydrożnej, do której dojdziemy w ramach wycieczki.


Zaleca Pan więc przenoszenie w plener również spotkań w ciągu roku
szkolnego?


Absolutnie tak! W moim ośrodku jedynie podczas ostrych mrozów zostawaliśmy pod dachem, chociaż nawet zimą da się zorganizować ciekawe wycieczki. Można na przykład zrobić choinkę dla zwierząt, przybraną orzechami i smakołykami. Możliwości są ogromne!


W mieście również?


Oczywiście – wycieczki historyczne, wyjścia do muzeum, korzystanie z lekcji muzealnych. Jeśli wiemy, że latem motywem przewodnim obozu będzie bitwa pod Grunwaldem albo polskie średniowiecze, to w ramach spotkania możemy odwiedzić Muzeum Narodowe i przyjrzeć się słynnemu obrazowi Jana Matejki. W ten sposób tworzymy cykl spotkań nastawionych na jeden temat. Uważam, że cykle tematyczne to bardzo dobry pomysł dla wszystkich Ośrodków. Kiedyś zaproponowałem cykl, w którym tworzyliśmy przewodniki po podwarszawskich miejscowościach. Dzieci podzielone były na grupy. Jedni musieli zdobyć informacje na temat lokalnych zabytków i szlaków turystycznych, drudzy przeprowadzali wywiad w terenie, zagadując ludzi i pytając o historię miejsca, trzeci tworzyli plan miejscowości, a czwarci – zdjęcia. Później skleiliśmy to w jeden przewodnik. Zrobiliśmy nawet na ten temat konkurs dla całego Przymierza Rodzin, więc w akcję zaangażowały się wszystkie Ośrodki. Cykle programowe mobilizują dzieci do aktywności i obecności na wycieczkach.


I stawiają na wychowanie przez działanie.


Tak, bez wątpienia. Nie osiągniemy tego jednak, ograniczając się wyłącznie do terenu przykościelnego. Z drugiej strony jednak warto jest znać dobrze teren parafii. Nowo powstające Ośrodki zachęcam zawsze do rozpoczęcia działalności od… spotkań w mieszkaniach i stworzenia mapy parafii z zaznaczeniem domów poszczególnych uczestników. Na dalszym etapie zalecam jednak wyjazdy i wycieczki dla różnorodności spotkań.


Jakie, Pana zdaniem, wyzwania stoją obecnie przed TOPR-ami, których jest mniej, niż w czasie ich największego rozkwitu?


Warto zwrócić uwagę na dobrą łączność między kadrą a rodzicami, dbać o regularne spotkania rodziców. Samoorganizowanie się rodziców uważam za bardzo istotne w dobrym funkcjonowaniu grup. Tak działaliśmy zwłaszcza w początkach Przymierza Rodzin, gdy zaangażowanie całych rodzin było ogromne. Uważam także, że powinniśmy wrócić do dłuższych obozów, chociaż zdaję sobie sprawę, że powodem obecnego stanu mogą być kwestie finansowe. Warto przywrócić model co najmniej trzytygodniowy – przez pierwszy tydzień dzieci dopiero poznają teren, drugi jest najbardziej intensywny, a dopiero w trzecim następuje konsumowanie owoców obozu, wypracowanych przez dwa pierwsze tygodnie. W tym modelu dzieci wracają z obozu uspokojone, usamodzielnione.


Czy dzieci odpoczywają na obozie?


Psychicznie tak, chociaż fizycznie oczywiście wracają zmęczone. Zawsze staraliśmy się przeprowadzać obóz w pierwszej połowie lipca, aby później na wakacje z rodzicami dzieci jechały pozytywnie naładowane wyjazdem z nami.

Michał Ginter Przymierze Rodzin
fot. Tomasz Tołłoczko


Jakie są, Pana zdaniem, obecnie najważniejsze potrzeby Przymierza Rodzin?


Zarówno mnie, jak i mojej żonie, bardzo leży na sercu temat remontu DOMU w Podkowie Leśnej. Uważamy, że Przymierze Rodzin bardzo potrzebuje takiego miejsca i liczymy na to, że projekt ten dojdzie do skutku, a DOM będzie służył całej społeczności.


A jakie są potrzeby Ośrodków?


Chciałbym, aby zwiększyła się ilość wychowawców, a przy parafiach powstawały kolejne TOPR-y. Sam mam obecnie mniej możliwości, aby służyć na tym polu – wykrojenie nawet kilku godzin jest dla mnie trudne, ale jeżeli pojawi się taka potrzeba, myślę, że będę w stanie pomóc przy organizacji.


Jakie jest Pana przesłanie do obecnych wychowawców?


Przygotowujcie solidnie każde spotkanie. Informujcie rodziców jak najwcześniej o
programie i terminach spotkań. Twórzcie programy najlepiej od razu na cały semestr.
Róbcie cykle programowe, aby wasz plan do czegoś dążył. Miejcie cel – nie róbcie
spotkań wyłącznie ad hoc. Niech wasze programy będą dobrze przemyślane –
najlepiej na kilka lat do przodu, a bezwzględnie na cały semestr. I… jedźcie do lasu!

  1. 1
    “Rodziny i rodzice w Przymierzu Rodzin” ↩︎
  2. Konkurs na Najlepszą Inicjatywę Obywatelską „Pro Publico Bono” – konkurs odbywający się pod
    honorowym patronatem Rzecznika Praw Obywatelskich. Głównym fundatorem nagród jest
    Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności. ↩︎

Zdjęcie na początku artykułu: fotograf Tomasz Tołłoczko.