W gałęziach drzewa Przymierza Rodzin chroni się nadzwyczaj wielu ludzi – rozmowa z panią Magdaleną Kiełczewską

W gałęziach drzewa Przymierza Rodzin chroni się nadzwyczaj wielu ludzi – rozmowa z panią Magdaleną Kiełczewską

Julia Anuszewska: Już 18 listopada zostanie przyznane Pani odznaczenie “Za zasługi dla Archidiecezji Warszawskiej”. Kiedy rozpoczęła się Pani działalność na rzecz Przymierza Rodzin i, tym samym, Archidiecezji?

Magdalena Kiełczewska: Formalnie działam w Stowarzyszeniu od 1 września 1993 roku, minęło więc już równo 30 lat. Moja współpraca z panią Izą Dzieduszycką zaczęła się jednak wcześniej, bo  już w lipcu tamtego roku byłam na kursie pomocników w Wąpiersku. Formalnie rozpoczęłam pracę jako dyrektor Młodzieżowego Studium Przymierza Rodzin, co obejmowało różne działania z młodzieżą. Zostałam zatrudniona pod szumną nazwą jako dyrektor, ale wkrótce, czyli już trzy miesiące później, w grudniu odbyło się walne zebranie wyborcze, kiedy zostałam włączona do Zarządu w roli sekretarza Stowarzyszenia. Zajmowałam się więc szczegółowo – młodzieżą, a ogólnie – wszystkim.

 Jak wyglądała Pani droga po włączeniu do Zarządu?

Wkrótce nastąpiło przyspieszenie, bo już podczas tego grudniowego walnego zebrania, całe zgromadzenie podjęło decyzję o budowie i organizacji szkoły Przymierza Rodzin. Już na początku września dowiedziałam się o tym pomyśle od pani Izy Dzieduszyckiej, który to pomysł był, prawdę mówiąc, kolegi – Michała Gintera. To były lata dziewięćdziesiąte, Polska odzyskała niepodległość, zaczęły się zmiany, mieliśmy jednak świadomość, że poziom nauczania w szkołach publicznych w Polsce nie był zbyt wysoki. Stąd wzięła się troska o podniesienie jakości i stworzenie dobrej szkoły na wysokim poziomie, ale też o wartościach katolickich. To była istota sprawy – oprzeć się w naszym wychowaniu o te wartości, które sami reprezentujemy. 

Jaka była Pani rola, jako Sekretarza, w opisywanych wydarzeniach?

To była rola z drugiego planu, pani Iza ogarniała wszystko sama w nadzwyczajny sposób, nie mówiąc o jej odważnych pomysłach… Ja z nią współpracowałam na co dzień, to była bardzo bliska łączność. Prowadziłam wszelką dokumentację, korespondencję, telefony. To były zupełnie inne czasy, niż teraz – pracowałam codziennie od godziny szesnastej. Dlaczego? Ponieważ zajmowałam się kontaktem z osobami odpowiedzialnymi za Terenowe Ośrodki Przymierza Rodzin, których było wówczas aż 28. Osoby te pracowały zawodowo w różnych miejscach, mogłam więc kontaktować się z nimi, jako wolontariuszami, dopiero, kiedy wracały do domów, bo nie było przecież komórek, a jedynie telefony stacjonarne. Zarówno mentalnie, jak i pod względem postępu technicznego mamy dziś zupełnie inną erę.

Kontaktując się z Odpowiedzialnymi, musiałam między innymi przekazywać im informacje na temat naszego pomysłu budowy szkoły.

Budowa szkoły na Ursynowie to bardzo ważny  moment w historii Stowarzyszenia. Jak wspomina Pani ten czas?

Zaczęliśmy od kontaktowania się z księżmi proboszczami z warszawskich parafii, prosząc o zgodę na organizację zbiórek pieniężnych na ten cel pod kościołami. To wymagało wiele pracy, porozumiewania się, ale nie zmienialiśmy jednocześnie frontu naszych działań – wciąż żyliśmy TOPR-ami, ich działalnością, musiałam więc wszystko jakoś organizować, kontaktować ludzi. Taka… codzienność. 

Mówi Pani o codzienności, ale bez niej Stowarzyszenie nie mogłoby sprawnie funkcjonować. W późniejszym czasie została Pani wybrana na Przewodniczącą Przymierza Rodzin, ta praca została więc dostrzeżona.

Tak, ale to było po długim czasie od moich początków w Przymierzu Rodzin. To pani Iza Dzieduszycka była założycielką Stowarzyszenia i wieloletnią Przewodniczącą – jej pierwsza myśl powstała po wybuchu stanu wojennego, w 1983 roku, kiedy wszelkie stowarzyszenia i fundacje zostały zawieszone, m.in. warszawski KIK. Powstał pomysł, by tę formę opieki nad rodzinami oraz wychowywania dzieci i młodzieży w duchu katolickim przenieść do parafii, które były jedynymi dostępnymi miejscami dla tego typu organizacji. Rozniosły się informacje o tym, że przy kościołach działa Przymierze Rodzin. Terenowe Ośrodki rozrosły się bardzo szybko, bo ludzie zdali sobie sprawę, że to jest oaza wolności, możliwość funkcjonowania jako wspólnota. Już wtedy zaczęły tworzyć się nieprawdopodobne więzi, które trwają do dziś. Ta działalność była też wyrazem naszego patriotyzmu – skoro zamknięto nam usta, trzeba było zejść do podziemia i wartości katolickie realizować w nieco inny sposób.

Zaczęło się od TOPR-ów, zaś tuż po Pani rozpoczęciu pracy w Stowarzyszeniu przyszedł czas na budowę szkoły.

Tak, a nasza działalność na rzecz tej budowy była wielotorowa. Zbieranie pieniędzy, poszukiwanie darczyńców oraz miejsca, gdzie mogłaby powstać placówka. Zostało znalezione miejsce na Ursynowie, potrzebowaliśmy więc uchwały Rady Dzielnicy Ursynów o wieczystym użytkowaniu przez nas terenu, gdzie wybudowaliśmy szkołę. To była szalenie ważna sprawa! Muszę w tym miejscu podkreślić ogromną rolę, jaką odegrał pan Krzysztof Zanussi, którego wystąpienie na sesji Rady Dzielnicy potrafiło przekonać radnych do podjęcia tej uchwały.

Kolejnym nurtem działań był wybór osoby, która mogłaby zostać dyrektorem, a następnie stworzenie kadry nauczycielskiej, która już po wyłonieniu, przez kilka miesięcy wykuwała program wychowawczy naszej szkoły.

Jak wyglądały początki działalności na Ursynowie?

Szkoła powstała w 1997 roku. Jej otwarcie to dla naszego środowiska było ogromne, ogromne wydarzenie! Nastąpiło wtedy oddanie pierwszego etapu, czyli szkoły podstawowej i pierwszej klasy liceum.

 We wszelkich kwestiach budowlanych, którymi ja sama się nie zajmowałam, wspierał  panią Izę pan Adam Pietrzak – wiceprzewodniczący Zarządu, bliski współpracownik, który jako inżynier znał się na budownictwie. Jego działanie w tym obszarze powstawania szkoły było niezastąpione. Był naszym oparciem merytorycznym – wiedzieliśmy, że to, co dzieje się na budowie, jest pod jego kontrolą. Nie wspominając już o architekcie, generalnym wykonawcy, wielu podwykonawcach…

Warto jednak zauważyć, że nasza pierwsza szkoła powstała rok wcześniej. Wczesną wiosną 1996 roku przyjechały do nas osoby z Garwolina, gdzie działał nasz Ośrodek, z propozycją utworzenia liceum katolickiego w budynkach parafialnych. Zapytali, czy zgodzimy się objąć tę szkołę patronatem. To także wymagało wielu działań – spotkań, wyboru dyrektora, adaptacji pomieszczeń… Ta szkoła ruszyła już pierwszego września 1996 roku.

Początkowo powstał jeden, dziewiętnasto osobowy oddział, ale co roku szkoła powiększała się o jedną – dwie klasy. Ludziom z tamtego rejonu zaczęło zależeć na posyłaniu dzieci do naszego liceum. W bardzo szybkim tempie nabrała ona takiej marki, że przy rekrutacji toczyły się boje o to, które dziecko się dostanie, a były przecież egzaminy wstępne. Co roku maturzyści Liceum osiągali wspaniałe wyniki egzaminów dojrzałości, szkoła zresztą nieustannie plasuje się w pierwszej setce rankingu tygodnika “Perspektywy”.

W 2002 roku powstały także nasze świetlice środowiskowe w Kutnie i w Rawie Mazowieckiej, które były inicjatywami oddolnymi. W obu miastach działały już nasze Terenowe Ośrodki, ale zrodziła się potrzeba zaopiekowania się dziećmi po zajęciach szkolnych, mianowaliśmy więc dwie osoby, które poprowadziły te świetlice. W Kutnie do tej pory kierowniczką jest pani Irena Jankowska, osoba niezwykle żywiołowa, energiczna, pełna radości, otwartości i miłości do tych dzieci – najczęściej z ubogich rodzin. W Rawie Mazowieckiej ogromne zasługi należy oddać pani Elżbiecie Muszyńskiej, która prowadziła świetlicę przez szesnaście lat. Obecnie tę funkcję pełni pani Grażyna Czarnecka, która bardzo szybko i we wspaniały sposób włączyła się w naszą działalność.

Stowarzyszenie zatem rozwijało się bardzo prężnie?

Rozwijaliśmy szkoły i świetlice, kurczyły się jednak niestety Ośrodki, ponieważ czasy się zmieniały i pojawiły się nowe możliwości codziennej aktywności dla dorosłych i młodzieży. Zaczęło brakować czasu na pracę społeczną. W takich miejscach potrzeba ludzi charyzmatycznych, to bardzo ważne. Nie każdy ma taką energię do pociągnięcia za sobą ludzi.

Tak było na przykład przy parafii Najświętszego Zbawiciela, gdzie dzięki takim osobom, jak pani Hanna Rembertowicz, Ośrodek kwitł. Gdy grupy wyjeżdżały na obozy, musiano w pociągach rezerwować po dwa wagony, żeby wszyscy się zmieścili. Pani Hanna przekazała dalej pałeczkę, ale potrzebni byli też zaangażowani rodzice w grupach oraz ksiądz. Przez lata TOPR-em przy parafii Najświętszego Zbawiciela opiekował się ks. Bronisław Piasecki, proboszcz kościoła, a wcześniej wieloletni kapelan bł. kardynała Stefana Wyszyńskiego. Dostrzegał on ogromną rolę Przymierza Rodzin, więc jego opieka dawała nadzwyczajne efekty.

Coś jednak się kończy, a coś zaczyna. Pojawili się nowi księża proboszczowie, zmienili się wychowawcy, rodzice, odpowiedzialni. Wychowawcy kończyli studia, szli do pracy i wkraczali w inny etap rozwoju człowieka, sytuacja zmieniała się więc dynamicznie.

Obecnie Ośrodek przeniósł się do parafii św. Andrzeja Boboli. To dobry przykład na to, że nic tu, na Ziemi, nie trwa w nieskończoność.

Zmiany następowały także w Zarządzie Przymierza Rodzin.

Pani Iza była dwadzieścia lat starsza ode mnie, więc w latach około 2013-2014 było widać u niej brak tej początkowej energii, potrzebnej do ogarniania tak wielu spraw. Zaczęto zastanawiać się, kto mógłby zostać jej następcą. W wielu naszych rozmowach nie było jednak takiej osoby, która mogłaby przejąć schedę po pani Izie.

A jednak wyłoniono nową Przewodniczącą… Jaka była historia wyboru Pani do pełnienia tej funkcji?

Jesienią 2014 roku pojechałam na rekolekcje ignacjańskie. Jestem związana ze Wspólnotą Życia Chrześcijańskiego, więc ta duchowość jest mi bardzo bliska. Co roku odbywam takie rekolekcje, aby nabrać sił na kolejny rok pokonywania różnych życiowych “zakrętasów”.

Wtedy jechałam z taką świadomością, że na wiosnę przyszłego roku odbędzie się walne zebranie, na którym będziemy musieli podjąć poważną decyzję. Jechałam z myślą, że porozmawiam z Panem Bogiem i dostanę od Niego nazwisko następcy pani Izy.  Tymczasem już przy pierwszej rozmowie z kierownikiem duchowym – osobą, która znała mnie już od kilku lat – zostałam zapytana, czy nie biorę pod uwagę siebie. Od razu odpowiedziałam, że absolutnie nie – jestem tu, gdzie jestem, w miejscu, w którym jest mi dobrze i wiem, co dalej robić. Wtedy ona zapytała mnie: “Jak to? Przyjeżdżasz tutaj, żeby zapytać Pana Boga, jaka jest Jego wola, ale w zasadzie już mu narzucasz pewne rozwiązania?”. Ta odpowiedź mnie zmroziła!

Już następnego dnia miałam przeczucie, że muszę wyrazić zgodę na kandydowanie, bez względu na to, co będzie. Tak też wtedy to rozeznałam. To był dla mnie naprawdę ciężki moment, bo gdy przyjechałam do Warszawy, musiałam powiedzieć o tej decyzji najbliższym osobom, a zwłaszcza pani Izie. Nie było to dla mnie łatwe, ale powiedziałam jej, że wyrażam gotowość na kandydowanie, a co będzie później – to jeszcze daleka droga.

No i stało się! W marcu 2015 roku nie było poza mną żadnego kandydata, tak więc jak zgodziłam się na kandydowanie, tak i musiałam zgodzić się na wybór.

Jak wspomina Pani swoje początki w nowej roli?

Wiązały się one między innymi ze zdrowotnymi obciążeniami, bowiem dwa miesiące wcześniej upadłam i na tyle uszkodziłam kolano, że kilka dni później miałam operację łąkotki. W tej sytuacji moje przygotowania do walnego zebrania odbywały się w domu, na leżąco, przed komputerem, a na zebranie przyszłam o kulach.

Z jednej strony wybór na Przewodniczącą  był dla mnie ogromną odpowiedzialnością, z drugiej strony zaś nie byłam zdrowa. Pod koniec tamtego roku doszła jeszcze operacja biodra, w związku z czym te początki mojej pierwszej kadencji były dla mnie pasmem mocowania się z rolą Przewodniczącej i z własnym zdrowiem, które nie było zbyt dobre. Jak widać jednak ostatecznie wszystko się naprawiło.

Świadczy o tym ponowny wybór Pani na Przewodniczącą. 

Lider nigdy nie działa sam –  w naszym wypadku Przewodnicząca. Pani Iza była niebywałą jednostką, miała jednak kilka bardzo zaufanych osób, które w przeróżny sposób pomagały, współdziałały, załatwiały pewne rzeczy. Tak samo było ze mną: pomimo pewnych moich ograniczeń, były osoby, które działały na swoich odcinkach, z którymi się kontaktowałam, z którymi rozwiązywaliśmy przeróżne sprawy.

Skończyła się ta pierwsza kadencja i znów nie było osoby chętnej, aby kandydować na Przewodniczącą Zarządu. Ponownie rozeznałam, żeby jednak te kluczowe działania, które podejmowałam warto dokończyć. To rozeznanie dawało mi taką moc, że chociaż sama podjęłam decyzję, to wiedziałam, że  mogę liczyć na pomoc “z góry”.

Jakie najważniejsze dla Przymierza Rodzin wydarzenia przypadły na czas, kiedy piastowała Pani funkcję Przewodniczącej?

Pod koniec mojej pierwszej kadencji zaistniała możliwość rozbudowy jednej z naszych szkół – szkoły mokotowskiej, która kątem funkcjonowała przy siostrach Franciszkankach przy ul. Racławickiej. Przez bardzo wiele lat, a właściwie od początku istnienia szkoły, nie mogliśmy znaleźć innego miejsca do nauki. Tymczasem siostry zgodziły się na udostępnienie jednego ze swoich budynków, który mogliśmy zaadaptować. To było szaleństwo, które ratowało byt szkoły – szkoły na bardzo wysokim poziomie nauczania i z ogromnie zaangażowanymi rodzicami.

W pierwszej kolejności potrzebowaliśmy zgody naczelnych władz Sióstr Franciszkanek, następnie należało pozyskać fundusze, żeby przeprowadzić remont. Potrzebna była także zgoda naszego Zarządu, co również nie było łatwe, ponieważ dostrzegano słabe strony tego przedsięwzięcia. Na szczęście powoli, krok za krokiem, następowały kolejne działania.

Niestety pierwszy bank, do którego się zwróciliśmy, nie wyraził zgody na udzielenie nam kredytu. Dopiero w drugim banku otrzymaliśmy zgodę, chociaż nie na pełną potrzebną kwotę. Ta procedura wiązała się z ogromną ilością dokumentów, planów, kosztorysów, które należało złożyć.

W końcu najważniejszym etapem było rozpoczęcie budowy – dokładnie w czasie, gdy wybuchła pandemia Covid-19. 

Długo trwały procedury formalne i oczyszczanie budynku. W  styczniu 2020 roku zaczęliśmy wyburzanie ścian, jednak wszyscy wiemy dobrze, co stało się dwa miesiące później.

Czy podczas pandemii możliwe było kontynuowanie prac remontowych?

Na szczęście jakoś to funkcjonowało, z problemami typowymi dla budownictwa. Remont miał zostać ukończony do pierwszego września, aby dzieci normalnie poszły do szkoły, niestety jednak mieliśmy miesięczny poślizg, dlatego pod koniec sierpnia stanęliśmy przed koniecznością znalezienia miejsca, w którym dzieci mogłyby się uczyć do zakończenia prac. Dla siódmych i ósmych klas udało nam się znaleźć pomieszczenia do nauki na Politechnice Warszawskiej.

Można więc powiedzieć, że uczniowie Przymierza Rodzin studiowali już na Politechnice…

To tylko miesiąc, ale tak – niektóre dzieci z Przymierza Rodzin mają już za sobą naukę na Politechnice Warszawskiej mimo swojego młodego wieku. Na szczęście szkoła na Mokotowie została otwarta pierwszego października 2020 r. Okazało się jednak, że dzieci chodziły do niej tylko kilka dni, ponieważ wkrótce szkoła została zamknięta z powodu kolejnego rzutu pandemii i konieczności pracy online. To był trudny czas, także z powodu wielu zachorowań i zwolnień lekarskich, zarówno wśród nauczycieli, jak i dzieci. Pomimo dużego zawirowania jednak, nauka nieprzerwanie funkcjonowała.

Innym ważnym wydarzeniem, które pamiętam z okresu mojego pełnienia funkcji Przewodniczącej, było wyłonienie nowych dyrektorów szkół. Akurat kończyły się kadencje i należało w dwóch szkołach przeprowadzić konkursy na dyrektorów, co było rzeczą nową – dotychczas przedłużaliśmy kadencje darzonych przez nas zaufaniem osób na tych stanowiskach, zatem było to dosyć nowatorskie działanie.

Rozmawiamy w przededniu ważnej dla Pani i dla całego Stowarzyszenia uroczystości. Jak przyjęła Pani wiadomość o wyróżnieniu odznaczeniem “Za zasługi dla Archidiecezji Warszawskiej”?

Gdy Marta Bejnar-Bejnarowicz, aktualna Przewodnicząca Zarządu, zadzwoniła z tą wiadomością, byłam akurat w szpitalu na badaniach. Przyznam, że wtedy zaniemówiłam i chyba nawet nie podziękowałam jej za wiadomość… Dla mnie nazwa tej nagrody jest zbyt szumną nazwą, wykraczającą poza to, co do tej pory robiłam. Owszem, można okazać uznanie dla tej naszej działalności w Stowarzyszeniu, która wyraża się w trosce o rodzinę, o wychowanie dzieci, o zakorzenienie tych działań w wierze katolickiej, ale takie szumne nazwanie mojej pracy to, moim zdaniem, przesada.

Jednak Pani zaangażowanie w działalność katolicką na rzecz warszawskiego regionu jest niepodważalne.

Ja jestem jednym z wielu “elemencików”, które świadomie działały na rzecz umocowania rodziny w Kościele Katolickim oraz wychowania dzieci w tym nurcie. Mieliśmy też pełną świadomość, że są to działania patriotyczne, wynikające z konieczności przetrwania w tamtym trudnym okresie historycznym. Nasze powiązanie z Archidiecezją jest więc jednym z elementów świadomego bycia Katolikiem na swoim odcinku pracy i życia.

18 listopada odbędzie się konferencja “Przymierze Rodzin. Analiza i perspektywy”. Jakie, Pani zdaniem, wyzwania i perspektywy stoją obecnie przed naszym Stowarzyszeniem?

Od początku, jako Stowarzyszenie, odczytywaliśmy znaki czasu – rozszerzanie naszej działalności jest tego efektem. Na początku mieliśmy tylko TOPR-y. Powołanie szkół, a później świetlic, jest przykładem naszego szerszego widzenia możliwości oddziaływania przez Przymierze Rodzin. Terenowe Ośrodki, szkoły i świetlice są trzema filarami Stowarzyszenia, które dalej powinny funkcjonować.

Myślę, że ważne, aby w nowym zarządzie, który zostanie wyłoniony wiosną przyszłego roku, znalazły się osoby chcące zająć się aktywnie, od serca tymi trzema odcinkami. Powinniśmy jako Przymierze Rodzin, robić swoje – robić to, co do tej pory, ale z nową werwą, chęcią.

Bardzo zmieniły się dziś warunki komunikacyjne, pojawiły się też nowe możliwości pozyskiwania funduszy. Potrzebujemy większej aktywności w tym obszarze. Dawniej wiele zawdzięczaliśmy darczyńcom indywidualnym – teraz nie ma tego typu wsparcia aż tak dużo, ale za to istnieją różne strukturalne możliwości sięgania po fundusze.

Jakie inicjatywy znajdują się teraz na pierwszym planie działalności Stowarzyszenia?

Przede wszystkim zarówno pomysł, jak i realizacja przygotowań do stworzenia Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej Przymierza Rodzin, co po okresie pandemii i w czasach wielu wyzwań wychowawczych, jest bardzo potrzebne. Potrzebujemy miejsca pomocy dzieciakom, ale też ich rodzicom i nauczycielom – Poradnia będzie otwarta również dla osób dorosłych. Widzimy potrzebę wsparcia nauczycieli w nowej rzeczywistości, z jaką spotykają się na co dzień i nie zawsze wiedzą, jak wydobyć swoich wychowanków z tego zamieszania i niemocy.

Czy zatem kontynuacja podjętych działań oraz otwarcie Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej to kwestie, na których powinno skupić się teraz Stowarzyszenie?

Warto dodać o trwającym od roku remoncie Domu w Podkowie Leśnej, który funkcjonuje, odkąd pamiętam. To tam odbywały się od lat różne spotkania – dni skupienia, rekolekcje, spotkania szkolne, obozy językowe, kolonie, ale obecnie Dom już od dwóch lat nie przyjmuje gości.  Zaczęliśmy remont, który także pochłania duże fundusze, ale będzie to kolejne ważne dzieło – bardzo potrzebne całemu naszemu środowisku do różnego rodzaju wydarzeń. 

Przed nami zatem wiele wyzwań. A Stowarzyszenie wciąż się rozwija…

To prawda. W ubiegły wtorek, 31 października, w Kościele czytana była  Ewangelia z 13 rozdziału św. Łukasza – od 18 do 21 wersetu. Obudziła ona we mnie pewne skojarzenie. Oto jej fragment: Do czego podobne jest królestwo Boże i z czym mam je porównać? Podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posiał w swoim ogrodzie. Wyrosło i stało się wielkim drzewem, tak że ptaki podniebne zagnieździły się na jego gałęziach. *

Miałam skojarzenie, że ziarnko gorczycy z Ewangelii to było właśnie zasianie Przymierza Rodzin, które czterdzieści lat temu zostało rzucone w glebę warszawską, potem zostało przesadzone w inne miejsca i rozrastało się do tego ogromnego drzewa naszych przeróżnych zaangażowań. 

Pod swoimi skrzydłami – w tych gałęziach, wśród liści – chroni się nadzwyczaj dużo osób. Pomyślałam, że to jest właśnie to, co od lat dzieje się w Przymierzu Rodzin.

  •  Za Bbilią Tysiąclecia – tłumaczenie IV