Świetlice pękają w szwach – z panią Maniną Ossolińską rozmawia Julia Anuszewska

Świetlice pękają w szwach – z panią Maniną Ossolińską rozmawia Julia Anuszewska

Julia Anuszewska: Jak wyglądały początki świetlic środowiskowych Przymierza Rodzin?

Manina Ossolińska: Pierwsze dwie świetlice powstały z inicjatywy rodziców przy Terenowych Ośrodkach Przymierza Rodzin w Rawie Mazowieckiej i w Kutnie. Był to pomysł osób należących do tych ośrodków, które chciały pomóc rodzinom spoza swoich grup, głównie tym z problemami. Wśród rodziców znajdowali się nauczyciele, znający dobrze sytuację dzieci i młodzieży z okolicznych szkół.

W ten sposób w 2001 roku powstały dwie pierwsze placówki. Dziś świetlice w Kutnie i Rawie Mazowieckiej mają już dwadzieścia trzy lata.

A jak rozpoczęła się Pani działalność w tej gałęzi Przymierza Rodzin?

Zostałam zaproszona do współpracy przez moją ciotkę –  Izabelę Dzieduszycką. Zauważyła, że posiadam więcej czasu, bo wychowałam już dzieci i wiedziała, że mam sporą wrażliwość społeczną i bardzo lubię tego rodzaju pracę. W ten sposób zaczęłam kierować świetlicami, początkowo jako wolontariuszka. Razem z Izabelą Dzieduszycką tworzyłyśmy dwuosobowy zespół do spraw świetlic. Byłam upoważniona do rozmów z urzędami, więc powoli nawiązywałam znajomości z administracją państwową, która przecież współfinansuje nasze działania.

Jaka idea przyświecała Państwu, gdy świetlice dopiero powstawały? Czy postać bł. Edmunda Bojanowskiego miała wpływ na charakter tej działalności?

Sam pomysł powstania świetlic nie miał związku z postacią bł. Edmunda, natomiast podjęcie tego dzieła i odwaga, z jaką Iza Dzieduszycka się do niego zabrała (bowiem nie od razu mogliśmy liczyć na współfinansowanie, początkowo musieliśmy opierać się na darczyńcach), była już ściśle związana z charyzmatem Bojanowskiego, który przecież zakładał ochronki i pomagał dzieciom, szczególnie sierotom. U nas także zdarzają się sieroty, zwłaszcza te z pełnych rodzin – dzieci zaniedbane uczuciowo. Bywa, że podopieczni z siódmych klas wciąż deklarują, że lubią do nas przychodzić.

Z siódmych klas, czyli już dosyć duzi jak na świetlicę…

Tak, wiadomo, że maluchy z początku podstawówki z łatwością znajdą u nas atrakcyjne zajęcia, ale że siódmoklasiści… Oznacza to, że w świetlicach odnajdują nie tylko konkretne aktywności, ale przede wszystkim akceptację środowiska, serdeczność, kolegów…

Na każdym kroku widzimy konieczność prowadzenia świetlic.

Konieczność? Co ma Pani na myśli?

Mam na myśli potrzebę pomocy rodzinom z trudnościami. Przychodzą do nas, na przykład, dzieci pracujących do późna rodziców, które po szkole nie mają zajęć. Tymczasem my oferujemy zajęcia wszelakiego rodzaju nieodpłatnie. Przede wszystkim kładziemy nacisk na aktywności wyrównujące szanse naszych podopiecznych, dbamy o to, aby goniły braki w edukacji i widzimy, jak wiele rodzin chce z tej oferty korzystać. Poza tym widzimy i jesteśmy dumni z tego, że praca z dziećmi przynosi efekty, że niemal wszystkie są promowane do kolejnych klas. Świetlice są zatem ogromną pomocą. Rodzice nieraz są zagubieni, dotykają ich trudności. Zauważamy problem, z którym przychodzi nam się mierzyć, diagnozujemy, korzystamy także z doświadczeń nauczycieli Ośrodków Pomocy Społecznej, z którymi współpracujemy bardzo ściśle we wszystkich naszych placówkach.

Czy w świetlicach skorzystać mogą także rodzice?

Przede wszystkim pomagamy w harmonijnym rozwoju dzieci, ale również w funkcjonowaniu całych rodzin – prowadzimy także zajęcia dla rodziców. Nie zawsze są oni chętni, aby w nich uczestniczyć, ale nasi pedagodzy mają świetne metody trafiania do dorosłych poprzez sport czy zajęcia plastyczne. Ojcowie bywają początkowo niechętni, a po jakimś czasie nie chcą wychodzić z zajęć, bo jest tak wesoło.

Jak zachęcić opornego rodzica do przyjścia na zajęcia?

Cóż… Znam liczne anegdoty, na przykład z Rawy Mazowieckiej, gdzie były organizowane przedświąteczne zajęcia, na których dzieci z rodzicami mieli wspólnie robić kartki i ozdoby na choinkę. Zaproszeni byli wszyscy rodzice, ale tatusiowie nie chcieli przyjść. Zjawił się jeden, z ciekawości, i patrzył przez drzwi, później się przysiadł i… po kilku godzinach nie chciał wyjść. Potem opowiedział o zajęciach kolegom i tak zaczęli przychodzić. 

Takie wieści roznoszą się między rodzicami, bo w naszych świetlicach panuje zawsze dobra atmosfera. Nasi pedagodzy wiedzą, że ludziom brakuje przede wszystkim akceptacji, uśmiechu, dobrego słowa. Zaczynają więc od chwalenia małych sukcesów, a potem, kto wie, może uda się wypracować coś większego…

Czego najmłodsi uczą się w świetlicach?

Podczas aktywności uczymy podopiecznych, jak efektywnie korzystać z wolnego czasu, jak rozwijać zainteresowania, jak mówić „nie”… Dla dzieci, które mogą być narażone na przemoc, jest to podstawowa umiejętność. Prowadzimy na ten temat odpowiednie zabawy – w świetlicach pracują psycholodzy, pedagodzy, stale doszkalani, którzy umieją uczyć asertywności przez zabawę. Dzieci zatem nie czują, że uczą się czegoś nowego,  gdy poznają pozytywne reakcje na trudne sytuacje.

Wszystko przez zabawę…

Tak, tym chcemy odróżniać się od szkoły – świetlica nie ma być jej dalszym ciągiem, ale ma sprawiać przyjemność. I udaje się to! Dzieci przychodzą z ogromną radością do wszystkich naszych placówek. Świetlice pękają w szwach! Ponieważ nie każdy z podopiecznych jest obecny codziennie, to możemy mieć nieco więcej zapisanych dzieci, jednak na co dzień trzymamy się zasad bezpieczeństwa, które przewidują jednego opiekuna na piętnaścioro dzieci.

Jak dzieci trafiają do świetlic?

Zawdzięczamy to między innymi ścisłej współpracy ze szkolnymi psychologami. To od nich pierwszych dostajemy informację o potrzebach dzieci i o tym, kim warto się zaopiekować. Oczywiście gminne czy miejskie Ośrodki Pomocy Społecznej też z nami współpracują. To daje nam dodatkowe informacje o tym, jakimi metodami pracować z dziećmi. 

„Tym chcemy odróżniać się od szkoły – świetlica nie ma być jej dalszym ciągiem, ale ma sprawiać przyjemność.”

Mówi Pani, że świetlice pękają w szwach. O jakich liczbach rozmawiamy?

W Rawie Mazowieckiej zapisanych jest około stu, w Kutnie około trzydziestu, a w Ursusie około pięćdziesięciu dzieci.

U Edmunda” w Ursusie to najmłodsza ze świetlic?

Tak, ma osiemnaście lat, więc w tym roku będzie dopiero „pełnoletnia”, jednak w ostatnich latach bardzo się rozwinęła. Zresztą wszystkie nasze świetlice mają trochę różny sposób funkcjonowania. Nie bez znaczenia jest tu wpływ kierowniczek, które narzucają pewien styl, jednocześnie zachowując charakterystyczny rys Przymierza Rodzin.

To znaczy?

Wychowujemy dzieci do aktywności społecznej, do zrozumienia drugiego człowieka, do pomocy innym, pomimo że dzieci nieraz same potrzebują pomocy. Szeroko rozwinięty jest u nas wolontariat młodzieżowy – ci, którzy wiekiem nie pasują już do świetlicy, nieraz wracają, aby pomagać młodszym w odrabianiu lekcji. W Rawie Mazowieckiej zdarzyło się nawet, że nasza wychowanka wróciła jako pracownica. Bardzo się z tego cieszymy, bo jest to niezwykle wartościowy człowiek – przemiła, pełna słońca i radości życia dziewczyna.

„Wychowujemy dzieci do aktywności społecznej, do zrozumienia drugiego człowieka, do pomocy innym, pomimo że dzieci nieraz same potrzebują pomocy.”

Czym zatem różnią się między sobą poszczególne świetlice?

Świetlica w Kutnie mieści się w pomieszczeniach przykościelnych i mogę powiedzieć o niej, że jest to miejsce naznaczone wieloma cudami. Kierowniczka, pani Irena Jankowska, jest niezwykłą osobowością i myślę, że to ona jest pośrednikiem tych cudów, a proszę mi wierzyć, że nie tak łatwo przychodzi mi mówienie o cudach.

Do świetlicy przychodzą dzieci bardzo różne, również nieochrzczone. Pani Irena codziennie z całą grupą chodzi na Koronkę do Bożego Miłosierdzia o godzinie piętnastej. Czasami przyłączają się do nich rodzice. Zdarza się, że po paru latach matki przychodzą i mówią, że chciałyby ochrzcić dzieci. I nie są to odosobnione przypadki… Zdarza się także, że rodzice dziecka biorą ślub po wielu latach wolnego związku. W Kutnie za pośrednictwem pani Ireny Jankowskiej doświadczamy silnego działania Ducha Świętego.

Wszystkie świetlice współpracują z parafiami, każda na miarę swoich możliwości, chociaż także na miarę możliwości parafii, w których nieraz przebywa niewielu księży. W Rawie Mazowieckiej, na przykład, podczas wszystkich ważnych świąt kościelnych jest z nami ksiądz, pomimo że jest to bardzo malutka parafia.

Podobnie bardzo miło układa nam się współpraca w Ursusie. Ta świetlica przez pierwszych dziesięć lat mieściła się w pomieszczeniach przykościelnych, obecnie znajduje się na dużym osiedlu mieszkaniowym, gdzie musieliśmy od początku ułożyć relacje z nową parafią.

Jakie jeszcze występują różnice?

Myślę, że główną różnicą między świetlicami są ich pracownicy. W Kutnie pracują nauczycielki szkolne, w Rawie Mazowieckiej są to pedagodzy i psycholodzy, więc te metody działania świetlic też są specyficzne dla każdego z tych miejsc.

W Ursusie występuje jeszcze inna sytuacja, ponieważ od roku mamy nowy zespół, który zdążył się już bardzo dobrze zgrać, z czego bardzo się cieszę, bo ta świetlica również pęka w szwach!

A czy świetlice opiekują się także dziećmi z Ukrainy?

Tak, we wszystkich trzech miejscach. W Rawie Mazowieckiej doszło nawet do tego, że przez moment mieliśmy ukraińską wychowawczynię, która pomagała dzieciom porozumieć się, ponieważ nie mówiły jeszcze po polsku.

Czy te dzieci skupione były w oddzielnej grupie?

Nie, od początku zależało nam na integrowaniu ich z pozostałymi podopiecznymi. Ta współpraca widoczna była, między innymi, podczas Bożego Narodzenia, gdy dzieci ukraińskie śpiewały swoje pieśni świąteczne, a dzieci polskie – kolędy. To było bardzo łączące, miłe wydarzenie. 

Przy tej okazji muszę także dodać, że podczas uroczystości świątecznych zawsze jest u nas reprezentant Urzędu Miasta Rawa Mazowiecka albo pan burmistrz osobiście. Z tym Urzędem bardzo dobrze nam się współpracuje i to od wielu lat.

Cóż, świetlica również wiele daje miastu…

To prawda i Urząd to docenia, uważając nas za wartościowego partnera. Władze widzą nasze sukcesy.

Porozmawiajmy o codzienności… Jak wygląda typowy dzień w świetlicach środowiskowych Przymierza Rodzin?

Plan dnia pomyślany jest tak, żeby dzieci po przyjściu do nas ze szkoły mogły chwilę odpocząć. Relaks nie jest obowiązkowy, niektórzy wtedy wolą porozmawiać, opowiedzieć o swoich przygodach czy trudnościach w szkole.

Później następuje posiłek – w Rawie Mazowieckiej jest to ciepły obiad, natomiast dzieci w Kutnie i Ursusie dostają suchy prowiant, ponieważ przepisy sanepidu nie pozwalają nam na prowadzenie kuchni. Po posiłku dzieci zabierają się do odrabiania lekcji, co stanowi bardzo ważny punkt programu dnia. Potem prowadzone są rozmaite zabawy – edukacyjne, muzyczne, rozwijające – codziennie inne. Każda świetlica ma swój ustalony wcześniej plan zajęć, więc dzieci wiedzą, czego się spodziewać.

Bardzo lubią, na przykład, zajęcia plastyczne. Przez moment zatrudnialiśmy nawet przemiłą artystkę po doktoracie z historii sztuki, która prowadziła dla dzieci arteterapię. Oczywiście zdarzają się też zajęcia taneczne, muzyczne – wszystko zależy od talentów prowadzących. W Rawie Mazowieckiej przez wiele lat wychowawcą był mężczyzna, który grał na gitarze i prowadził bardzo dobre, łączące zajęcia. W tym roku odszedł… do seminarium. 

 W jakich godzinach działają świetlice?

Otwarte są one od czterech do ośmiu godzin, w zależności od miejsca. Najdłużej otwarta jest świetlica w Rawie Mazowieckiej, gdzie maluchy z początkowych klas nieraz przychodzą już o 11:00.

A czy plan dnia zmienia się podczas wakacji?

Świetlice w Rawie Mazowieckiej i Ursusie organizują “Lato w Mieście”. “U Edmunda”, w Warszawie, trwa ono około tygodnia lub dwóch.

W Rawie Mazowieckiej, na ogromną prośbę rodziców, jest to aż pięć tygodni, może więc sobie Pani wyobrazić, jak ogromne jest zapotrzebowanie. Na lato staramy się zawsze uzyskać oddzielny fundusz, co udaje się głównie dzięki prywatnym darczyńcom. W ten sposób w zeszłym roku zorganizowaliśmy “Lato w Mieście” w Rawie Mazowieckiej dla około stu trzydziestu dzieci.

Jak to wyglądało?

„Lato w Mieście” podzielone zostało na turnusy, żeby pomóc jak największej ilości rodzin.

Wakacje w świetlicach to przede wszystkim wycieczki, zwiedzanie, wyjścia do kina, zabawy terenowe… Wychowawcy wyszukują najróżniejsze aktywności – zdarzają się, na przykład, wyjścia do gospodarstw agroturystycznych, gdzie odbywają się akurat zbiory owoców, dzieci miały również spotkanie z artystą rzeźbiarzem i mogły obserwować jego pracę. 

Wielkie nadzieje wiążę także z DOMEM w Podkowie Leśnej. Mam poważne zakusy, żeby zaprosić tam po remoncie naszych podopiecznych, skąd mieliby świetną bazę wypadową do Warszawy.

Zatem podczas wakacji w świetlicach nie ma mowy o nauce?

Nie, kompletnie! Podczas wakacji trwa wyłącznie zabawa. Część pomysłów na aktywności czy zwiedzanie przynoszą zresztą podopieczni. Głos dzieci się liczy.

Manina Ossolińska Przymierze Rodzin
fot. Tomasz Tołłoczko

Wspominała Pani o sukcesach świetlic. Czy otrzymały one jakieś… nagrody?

Nie… Dla mnie nagrodą jest to, że dzieci dobrze się u nas czują, to, że widzę ich rozwój, że zdają z klasy do klasy, że po latach wracają do nas jako wolontariusze. Myślę, że to jest największy sukces. Działalność świetlic to cicha praca, która musi się odbyć, a nie spektakularne działanie.

Ważne jest to, żeby młody człowiek był przygotowany do wejścia w samodzielne, odpowiedzialne życie, żeby był prospołeczny i umiał odpowiedzieć na potrzeby bliźniego.

„Działalność świetlic to cicha praca, która musi się odbyć, a nie spektakularne działanie.”

A tych sukcesów nie byłoby,  gdyby nie pracownicy.

To prawda. Nasi wychowawcy to ludzie bardzo dobrze wykształceni, którzy swoją pracę wykonują z wielkim oddaniem. Muszę powiedzieć, że tak wspaniałych ludzi nigdzie bym nie spotkała, gdyby nie praca w świetlicach. Bardzo szanuję ich pracę, chociaż nie jestem w stanie docenić ich finansowo tak, jak uważam, że na to zasługują. Jest to moja wielka bolączka, ale finansowanie z projektów nie pozwala na więcej.

Często zachęcam osoby z Przymierza Rodzin, żeby pojechały ze mną odwiedzić świetlice i zobaczyły, jak wyjątkowymi osobami są nasi wychowawcy. W ogóle nie widzą w życiu problemów, a jedynie ich rozwiązania. 

Pani zaś towarzyszy wychowawcom w ich pracy. Co motywuje Panią do tej działalności od tylu lat?

Lubię te spotkania z ludźmi, którzy są niezwykli. Tak mądrych życiowo, prostolinijnych, uczciwych, otwartych na świat i potrzeby bliźniego osób nie poznałabym w żadnym innym miejscu. Myślę jednak, że wszyscy, którzy podejmują pracę w naszych świetlicach, muszą mieć powołanie i świadomość, że przychodzą do trudnej roboty. To nie jest spektakularna kariera w światłach jupiterów, lecz konkretna praca dla drugiego człowieka. U nas gromadzą się właśnie tacy ludzie – lubiący normalność, wiedzący, że festiwal w życiu zdarza się rzadko, żyjący świętą codziennością.

Udaje mi się skutecznie współpracować z administracją – czasem myślę sobie, że gdzie diabeł nie może, tam można by posłać mnie. Nie zdarza się, żebym spotkała się z odmową, a jest to przydatna umiejętność, ponieważ nasza działalność jest ważna i musimy mieć akceptację urzędów państwowych. Przede wszystkim jednak od dziecka mam w sobie żyłkę społecznikowską i wrażliwość na osoby słabsze. Jakoś tak zresztą układa się moje życie, że nieustannie trafiam na ludzi, którzy potrzebują pomocy, więc chyba do tego już jestem przeznaczona.

Dlaczego praca w świetlicach jest trudna?

Przede wszystkim z powodu trudnych historii, z którymi przychodzi nam się mierzyć. Nieraz myślę, że w ramach pracy wychowawców powinny być prowadzone superwizje. Udaje mi się to sfinansować na razie jedynie w Ursusie. Zespół wychowawców w Rawie Mazowieckiej na szczęście radzi sobie i wspiera się nawzajem.

Nasi podopieczni nieraz opowiadają trudne historie, ale mimo to dla pedagogów wielką radością jest, gdy dziecko się otwiera, zwłaszcza gdy wcześniej przez tydzień czy dwa się nie odzywało. Otwarcie się dziecka jest dla nas radością, bo oznacza, że będzie można mu przynieść ulgę, jakoś pomóc. Nie można powiedzieć, że jesteśmy poradnią terapeutyczną, ale świetlice stanowią coś z pogranicza, zwłaszcza, że pracują u nas psycholodzy.

Mimo to przejmujemy te kłopoty, a pracownikom bywa ciężko. Tym bardziej niezwykłe jest, że do tej pracy zgłaszają się ludzie pogodni, wierzący, pełni jasności w oczach.

„To nie jest spektakularna kariera w światłach jupiterów, lecz konkretna praca dla drugiego człowieka. U nas gromadzą się właśnie tacy ludzie – lubiący normalność, wiedzący, że festiwal w życiu zdarza się rzadko, żyjący świętą codziennością.”

Świetlice mają rys katolicki, mówiła Pani o chrztach dzieci z Kutna, ale jednak nie wszyscy podopieczni pochodzą z wierzących rodzin. Czy stanowi to problem?

Nie. Jeśli dzieci w Kutnie nie chcą iść na Koronkę do Bożego Miłosierdzia, to nie muszą. W Rawie Mazowieckiej modlitwa pojawia się jedynie przed jedzeniem. Żyjemy też oczywiście świętami i kalendarzem liturgicznym Kościoła Katolickiego, zdarzają się pogadanki o bł. Edmundzie czy innych świętych, nie stwarzamy jednak presji. Przyjmujemy wszystkie dzieci. Wynika to głównie z idei Izy Dzieduszyckiej, która powtarzała (na przykład wtedy, gdy zakładała szkoły), że Stowarzyszenie Przymierze Rodzin jest misyjne w swoim charakterze. 

Nie prowadzimy żadnych rozmów wstępnych, czasem wręcz zabiegamy o ściągnięcie konkretnego dziecka do świetlicy, jeśli od psychologów szkolnych otrzymujemy informację, że potrzebuje ono pomocy. Mamy wiele dzieci prawosławnych z Ukrainy, w Ursusie natomiast angielskiego uczy wolontariuszka, która jest muzułmanką. Dzieci oczywiście wiedzą o tym i myślę, że pokazanie im, że ten świat również istnieje, jest ważne. Mamy bardzo różnorodne towarzystwo i szanujemy to, ale żyjemy oczywiście swoim własnym rytmem Przymierza Rodzin.

„Iza Dzieduszycka powtarzała, że Stowarzyszenie Przymierze Rodzin jest misyjne w swoim charakterze.”

Z czego utrzymują się świetlice?

Nasze placówki są prowadzone zgodnie z ustawą o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Każda gmina w Polsce ma obowiązek prowadzenia tego typu świetlicy socjoterapeutycznej, zatem raz do roku lub raz na trzy lata składamy ofertę na prowadzenie świetlicy.

„U Edmunda” w Ursusie jest w całości finansowana przez urząd dzielnicy, natomiast w przypadku pozostałych świetlic urzędy miast przeznaczają pewną sumę i zobowiązują w umowie Stowarzyszenie do współfinansowania. Co roku  wkład Przymierza Rodzin wzrasta, ale nie wycofujemy się z tego, widzimy bowiem konieczność prowadzenia świetlic i cieszymy się ich sukcesami.

Dofinansowanie urzędów jest jednak również znaczne. W Rawie Mazowieckiej pozwala nam ono na utrzymanie sześciu pracowników, a także kucharki, zwanej przez nas szefem kuchni, dzięki której dzieci codziennie dostają ciepły posiłek.

Jakie są obecnie najbardziej palące potrzeby finansowe świetlic?

Nie mamy potrzeby materialnego wyposażenia naszych placówek – nieraz dostajemy sprzęty gospodarstwa domowego w ramach darowizn albo drobne fundusze na wyposażenie lokali, jesteśmy więc dobrze zaopatrzeni.

Brakuje nam pieniędzy do wkładu własnego w ramach współfinansowanych projektów, które wymagają od nas wysokich kwot. Pieniądze pozyskujemy głównie z Dobroczynnej  Aukcji Dzieł Sztuki im. Michała Hilchena, którą organizuje pani Hanna Jastrzębska, część kwoty pokrywają prywatni darczyńcy oraz wpływy z 1,5% podatku dochodowego. Niestety, z roku na rok ofiarodawców jest coraz mniej. Dziś ludzie chętniej dzielą się, na przykład, sprzętem czy meblami i to jest również ważna pomoc, ale jednak brakuje nam przede wszystkim gotówki do wkładu własnego. 

Trwa właśnie okres rozliczania podatku dochodowego. Dlaczego warto przekazać swoje 1,5% właśnie na działalność świetlic?

Szkoły Przymierza Rodzin budowane były pod hasłem “Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Działalność świetlic stanowi wypełnienie tej zasady. Skoro mamy wszyscy równe szanse, to pomóżmy tym, którzy mają je mniejsze – nie pozwólmy, żeby zboczyli z drogi, dajmy im narzędzia do samodzielnego myślenia, do dorosłości. Wyrównywanie szans może i jest dziś hasłem nadużywanym, ale my naprawdę działamy w tym duchu.

Jakie są zatem plany świetlic na najbliższy czas?

Zajmuję się tą działalnością od wielu lat i widzę, że wiele się zmieniło, na przykład, w programie zajęć. Przychodzi do nas coraz więcej podopiecznych ze spektrum autyzmu, z dysleksją – z dysfunkcjami, które kiedyś zdarzały się rzadziej. Potrzebujemy pracy, która odpowiada na nowe potrzeby dzieci. Co roku układamy plan od nowa, badając sytuację poszczególnych placówek.

Na przykład w Rawie Mazowieckiej około połowę grupy stanowią maluchy z klas 1-3, zatem musimy ułożyć dla nich inny program, niż dla reszty grupy. Staramy się dostosowywać do potrzeb dzieci i specyfiki poszczególnych grup.

„Skoro mamy wszyscy równe szanse, to pomóżmy tym, którzy mają je mniejsze – nie pozwólmy, żeby zboczyli z drogi, dajmy im narzędzia do samodzielnego myślenia, do dorosłości.”

A czym są prężnie rozwijające  się Kluby Integracji Rodzinno-Sąsiedzkiej?

Jest to bardzo miły temat i, ponownie, inicjatywa oddolna. Jedna z matek, której najmłodszy synek chodził do naszego klubiku dla przedszkolaków (prowadziliśmy Klub Malucha przez dwa lata przy świetlicy w Ursusie), pani Magda Łazeba, przyszła do nas i powiedziała, że ma  bardzo dużo wolnego czasu, bo jej ósme dziecko poszło już do przedszkola. Przedstawiła swój pomysł na projekt założenia Klubu Integracji Rodzinno-Sąsiedzkiej. Byłyśmy z  Izą Dzieduszycką oczarowane tą rozmową i stwierdziłyśmy, że jeśli kobieta ma mnóstwo czasu przy ósemce dzieci, to my natychmiast chcemy z nią współpracować. Dodam, że sama wychowałam piątkę dzieci, więc wiem, jak wiele znaczy dla matki wolny czas.

Początkowo klub składał się z kilku rodzin. Teraz aż trudno policzyć, ale myślę, że mamy około czterystu stałych uczestników.

Jakie zajęcia odbywają się w klubach?

Program się zmienia. Wybór zajęć jest naszą odpowiedzią na potrzeby rodzin. Ofertę kierujemy do rodziców z dziećmi do trzeciego roku życia. Na liczne warsztaty i zajęcia liczyć mogą zarówno maluchy, jak i rodzice. Podczas gdy dzieci odbywają zajęcia takie jak turlanki, Gordonki i inne zabawy rozwojowe, matki mogą porozmawiać, albo uczestniczyć w wykładach – o tym, jak walczyć z przemocą u dzieci, jak zapobiegać seplenieniu i wielu innych… Rodzice proszą o różne prelekcje na tematy, które ich interesują.

Klub stał się instytucją. Pomogła ona wyjść z marazmu i samotności kobietom, które po urodzeniu dzieci popadły w apatię lub tęskniły za pracą. Pani Łazeba namówiła wiele z nich do założenia własnych firm, czym zrobiła coś fenomenalnego – zapewniła rozwój nie tylko dzieciom, ale także kobietom. W klubach tkwi niebywały potencjał!

Tak samo jak w świetlicach?

Ta działalność jest budowaniem społeczeństwa obywatelskiego od podstaw, małymi kroczkami.  Wyzwania przynosi nam życie, na przykład wybuch wojny na Ukrainie, który kazał nam zaopiekować się wieloma dziećmi ukraińskimi. Liczę jednak na to, że tak ekstremalnych wyzwań przed nami jak najmniej.