Nasz patron

Nasz patron

Mirosław Paciuszkiewicz SJ

EDMUND BOJANOWSKI (1814-1871)

W październiku 1995 roku Zarząd Przymierza Rodzin wybrał go na patrona Stowarzyszenia. Dlaczego? Jest przecież tylu świętych i błogosławionych. A on miał wtedy zaledwie rangę Sługi Bożego. Gdy w kilka tygodni później, w pierwszą niedzielę stycznia, podczas Mszy świętej z racji Przymierzowego opłatka ks. prymas Józef Glemp potwierdził decyzję Zarządu, komentowano ten fakt, że na razie to nie będzie pełny patronat. Toteż od razu wtedy modliliśmy się o jego beatyfikację, która nastąpiła 13 czerwca 1999 roku podczas pobytu Ojca św. w Warszawie. Dziś wracają pytania: dlaczego patronem i dlaczego beatyfikowany? Niech to krótkie wspomnienie stanowi próbę odpowiedzi na powyższe pytania.

Pochodził ze starej szlacheckiej rodziny o pięknych patriotycznych tradycjach. Urodził się dnia 14 listopada 1814 roku w Grabonogu, małej wiosce położonej o trzy kilometry od Gostynia. Tam spędził lata dzieciństwa i wczesnej młodości. Od najmłodszych lat przejawiał zamiłowanie do literatury i zdolności literackie. W latach 1832-1838, z przerwami, studiował na uniwersytetach we Wrocławiu i Berlinie. Uczestniczył w wykładach z dziedziny literatury, języków słowiańskich, filozofii i muzyki. W czasie studiów rozpoczął działalność literacką jako poeta i tłumacz, między innymi Byrona. Współpracował z wieloma pismami literackimi. Pozostawał w kontakcie ze znanymi ludźmi ze świata kultury.

Ze względu na chorobę płuc musiał przerwać dobrze zapowiadającą się karierę literacką. Po kuracji powrócił w rodzinne strony i poświęcił się pracy charytatywnej i społecznej. W roku 1849 w sposób heroiczny spieszył z pomocą ludziom poszkodowanym przez epidemię. W domu Kasyna gostyńskiego zorganizował szpital, ochronkę i sierociniec dla dzieci rodziców zmarłych na cholerę.

W roku 1850 założył pierwszą ochronkę wiejską w Podrzeczu koło Gostynia. Wydarzenie to uważa się zwykle za początek Zgromadzenia Służebniczek Maryi. Pierwszy odrębny nowicjat powstał w Jaszkowie w 1856 roku. W dziesięć lat później władze kościelne ostatecznie zatwierdziły Zgromadzenie, które rozwijało się w niezwykle szybkim tempie. Powstało wiele ochronek nie tylko w Wielkopolsce, ale także na Śląsku, w Galicji i w Królestwie. Na skutek trudności stawianych przez zaborców podzieliło się z czasem na cztery niezależne zgromadzenia z domami generalnymi w Pleszewie koło Kalisza, w Starejwsi między Rzeszowem a Sanokiem, w Dębicy koło Tarnowa oraz we Wrocławiu. Służebniczki Maryi są najliczniejszym z polskich i utworzonym przez Polaków zgromadzeń. Oprócz czterystu z górą placówek w Polsce posiada swe domy w kilkunastu krajach Europy, Afryki, Ameryki Południowej i Północnej.

Takie właśnie zgromadzenie zakonne powołał do istnienia człowiek pozostający w świecie. Uprzedził on o kilka lat dzieło ojca Honorata Koźmińskiego (1855), arcybiskupa Alojzego Szczęsnego Felińskiego (1857) oraz matki Józefy Karskiej i matki Marceliny Darowskiej (1857). Jak zauważa jeden z biografów, Edmund Bojanowski wskazywał służebniczkom drogi życia duchowego, nakreślił im regułę. Pragnął dla Zgromadzenia nowych form, które by nie tworzyły podziału między ludźmi oddanymi pracy apostolskiej a tymi, którzy trudu opieki potrzebują – bez podziału na zakonnice z chóru i pomocnice przeznaczone do wykonywania prac fizycznych. Chciał, aby siostry były jak najbliżej ludu. Sądził, że trzeba wychodzić ku ludziom, usuwając wszystko, co mogłoby od nich oddzielać, wyczuwać ich potrzeby, zanim poproszą o pomoc. Ten człowiek odczytywał Ewangelię w aspekcie służby, co zadecydowało o wyborze nazwy instytutu -służebniczki. Jako wzór życia i stosunku do drugiego człowieka postawił zakonnicom pierwszą Służebnicę Pana, Niepokalaną Maryję.

Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że Edmund Bojanowski do końca życia pozostał człowiekiem świeckim, mimo że bardzo pragnął pozostać kapłanem. Na dwa lata przed śmiercią wstąpił do Seminarium Duchownego w Gnieźnie, które opuścił na skutek złego stanu zdrowia. Dnia 9 maja 1870 roku zamieszkał u swojego przyjaciela, ks. Stanisława Gieburowskiego, w Górce Duchownej, gdzie zmarł 7 sierpnia 1971 roku.

 Nazwano go „prawdziwym darem Ducha Świętego dla ziemi polskiej”. Świecki pracował wśród świeckich, głównie wśród biedoty wiejskiej, którą pragnął dźwigać zarówno pod względem materialnym i moralnym, jak również intelektualnym. Na ziemiach zaboru pruskiego organizował wiejskie czytelnie ludowe oraz ochronki, dziś powiedzielibyśmy: przedszkola.

Ks. prymas Józef Glemp w swoim przemówieniu podczas Synodu Biskupów w Rzymie, który w 1987 roku obradował na temat: „Powołanie i misja laikatu w Kościele i świecie”, przedstawił Bojanowsidego jako prekursora roli wyznaczonej apostolstwu świeckich przez II Sobór Watykański. W dwa lata później, 20 listopada 1989 roku, staraniem Akademii Teologii Katolickiej oraz Zgromadzenia Sióstr Służebniczek, odbyło się w Warszawie sympozjum pod hasłem: Sługa Boży Edmund Bojanowski apostoł laikatu.

W ramach tego sympozjum wystąpił redaktor Marek Skwamicki. Swoją refleksję poświęcił duchowości Bojanowskiego. Zwrócił uwagę przede wszystkim na trzy cechy jego osobowości: „Pierwsza z nich to niezwykła głębia i skala LITOŚCI wobec ludzkiej biedy. Właśnie litości, która jest niejako zapalnikiem czynnego dzieła miłosierdzia. Drugą, uderzającą cechą jest niesłychane umiłowanie przez Sługę Bożego modlitwy, zwłaszcza Eucharystii, jednym słowem pasja OSOBISTEGO ZBLIŻENIA SIĘ DO BOGA i możliwie bezpośredniego z Nim obcowania. Możliwość takiej bliskości odkrywa Bojanowski w kontaktach z sierotami. Wątek sieroctwa i litości nad nim ujawnia przed nami skalę DOJRZAŁEGO OJCOSTWA”.

Ponadto Skwamicki uwydatnił jeszcze następujące cechy: wrażliwość na piękno natury i urodę ludowej kultury, a następnie przypomniał, że Bojanowski był społecznikiem i patriotą w najlepszym demokratycznym wydaniu.

 Szczególnym świadectwem naszego wielkiego Polaka i chrześcijanina jest jego Dziennik, który prowadził od 1853 roku do końca życia. Zawarł w nim wiele opisów przyrody i pięknych ludzi. Najbardziej jednak przemawiają zapiski dotyczące tego, co Skwamicki nazwał niezwykłą głębią i skalą litości oraz pasją zbliżenia się do Boga.

Pod datą 20 listopada 1854 roku znajdujemy notatkę: „Dowiedziałem się, że w przeszły poniedziałek i wtorek, kiedy owa zamieć śnieżna była, umarzło dwóch fornali z Pudliszek, wiozących drzewo z Chocieszewic, oraz jakaś kobieta pomiędzy Pudliszkami i Krobią, i jeszcze jakaś dziewczyna pomiędzy Żytowieckiem a Aleksandrowem. Mój Boże, jakże to ci biedacy często z nędzy marnieją, a my myślimy o fetach, imieninach, polowaniach, tylko nie o biednych bliźnich”.

Dnia 18 sierpnia 1853 roku autor Dziennika skarżył się, że z racji ciągłego deszczu i ogromnego błota nie mógł pójść do kościoła: „Było mi bardzo przykro, gdyż od Igo maja dzisiejszy dzień jest pierwszy, co do kościoła nie idę. Do pracy nie miałem miru, więcej do dumania czułem się skłonnym, ale i myśli w jakimś dziwnym nieładzie się snuły, jak te ciemne na niebie chmury gwałtownym wiatrem pędzone”.

W kilka miesięcy później, 23 lutego 1854 roku, zanotował: „Przekonałem się, jak to przyzwyczajenie do nawiedzania kościoła staje się potrzebą wewnętrzną i każde opuszczenie rodzi jakiś niesmak i stępia ochotę do wykonywania codziennych zatrudnień”.

W tym przyzwyczajeniu znajdujemy sekret mocy duchowych i szczególnego zaangażowania w sprawy bliźnich. Ale też ze względu na bliźniego potrafił nic pójść do kościoła. Dnia 3 maja tegoż samego roku przyszła do niego uboga kobieta, której mąż pozostawał w więzieniu, i prosiła o przyjęcie „do sierot” jej dziewięcioletniej córki. Po tej wizycie zapisał w Dzienniku: „Powyższa rozmowa z nieszczęśliwą matką i głębokie rozrzewnienie nad jej niedolą zastąpiło mi bytność na dzisiejszej pierwszej pasji piątkowej w kościele, dokąd też dla wielkiego błota pójść nie mogłem. Pamiętam lata, w których ani jednej pasji nie opuściłem, zatem dzisiejsze opuszczenie było mi bardzo przykre”.

I tak oto w życiu Edmunda Bojanowskiego występowały dwa niezwykłe zaangażowania: jedno skierowane ku Bogu, drugie ku biednym ludziom.